Arno Hedtke.
Koniec wojny i początek niewoli.
Na linii Odry wielka ofensywa wojsk radzieckich rozpoczęła się 16 kwietnia. Jej celem był Berlin. Kilka dni później, 20 kwietnia przypadały 56 urodziny Adolfa Hitlera. Tego dnia pierwsze jednostki radzieckie dotarły do zewnętrznego pierścienia obrony Berlina.
Nie stanowiło to jednak przeszkody, aby na terytorium wolnym od wroga świętować, w zwykły sposób urodziny Führera. Również na dziedzińcu szkolnym naszego szpitala polowego stawił się cały personel medyczny i żołnierze, aby godnie upamiętnić wodza.
Na maszcie wywieszono flagę ze swastyką, po czym ktoś wygłosił przemówienie. Na zakończenie odśpiewano dwa hymny niemieckie.1 Dziesięć dni później Adolf Hitler odebrał sobie życie , wypełniając, to co zapowiedział pierwszego września 1939 roku na wypadek klęski Niemiec.
Te gwałtowne wydarzenia wpłynęły również na sytuację w Güstrow. W ostatnich dniach kwietnia rozpoczęła się ewakuacja naszego szpitala w kierunku zachodnim, ale nie w tak chaotyczny sposób jak w Resku (Regenwalde) na początku marca.
Ja i czterech innych rannych - mogących chodzić z naszej sali, otrzymaliśmy formularze przeniesienia do szpitala w Schwerinie. Oznaczało to sześćdziesięciokilometrową pieszą wędrówkę na zachód, w stronę Amerykanów.
Najbardziej niepełnosprawnym wśród nas był sierżant wojsk pancernych. Miał kontuzję barku lub ramienia i musiał nosić coś co nazywano sztukasem2. Było to rodzajem podpory na której opierało się ramię przed klatką piersiową tak, aby pozycja spoczynkowa ramienia była zachowana.
Pieszo nie byliśmy w stanie pokonać więcej niż 20 kilometrów. Dbaliśmy też o to, aby korzystać wyłącznie z bocznych dróg i unikać wszelkich skrzyżować z drogami głównymi, gdzie można było się spodziewać kontroli żandarmerii polowej. Oprócz naszego sierżanta ze sztukasem nie wyglądaliśmy, za bardzo, na niezdolnych do noszenia broni.
Ale na naszej drodze spotykaliśmy też młodych ludzi, którzy niestrudzenie próbowali dostać się na front. Z jednej, z bocznych ścieżek wyjechało na nas około 20 młodych ludzi w mundurach Służby Pracy 3. Do swych rowerów mieli przymocowane po jednym lub dwa pancerfausty, na ramieniu każdy miał karabin. Kiedy zapytaliśmy, dokąd jadą, odpowiedź brzmiała:
- „Na Front Wschodni !”
Dwa dni później, spotkaliśmy ich ponownie, ale jadących przeciwnym kierunku. Tym razem ponownie odpowiedzieli na nasze pytanie :
- „Na Front Zachodni !”
Ta osobliwa historia była znakiem, że w Meklemburgii fronty wschodni i zachodni coraz bardziej się do siebie zbliżały i zaczynały się rozpadać. Tłumy nieuzbrojonych żołnierzy, wraz z uciekającymi cywilami ruszyły długimi kolumnami na zachód.
Jeśli gdzieś trafił się uzbrojony żołnierz radziecki, który wysforował się przed swój oddział, nieuzbrojeni żołnierze niemieccy po prostu przechodzili obok niego. Nikt nie zważał na stosy broni, karabinów, karabinów maszynowych itp. leżących na poboczach drogi.
Gdy szliśmy przez jakąś wieś, musiało to być drugiego maja, w radiu usłyszeliśmy, że nasz Führer „poległ” w Berlinie. Na swego następcę mianował Wielkiego Admirała Dönitza. Jeśli chodzi o Hitlera ta wiadomość ta nie zaskoczyła. Zaskoczyła mnie apatia, moja i moich towarzyszy. Jakbyśmy się czegoś takiego spodziewali. Wszystko się waliło, Führer już nie żył. Uznałem to za bolesny znak ostatecznego końca Niemiec.
Ale w tych dniach zdarzyło się nam też coś dobrego. Na jednym z pól z dala od wsi, natknęliśmy się na mały wóz zaprzężony w dwa konie. W pobliżu nie było nikogo, kto mógłby być jego właścicielem, dlatego z czystym sumieniem został przez nas zarekwirowany. Załadowaliśmy na niego naszego sierżanta- sztukasa.
Jako żołnierz doświadczony w kontaktach z końmi w pierwszej kolejności sprawdziłem uprząż. Później wziąłem wodze w swoje ręce. Ponieważ konie muszą pić i jeść wkrótce mieliśmy na wozie wiadro na wodę i worek owsa. Po drodze zebraliśmy też trochę ubrań, które mogły się przydać w drodze.
Mnie się trafiła nieużywana kamizelka z kociego futra i wojskowa długa parka4, która bardzo dobrze chroniła przed wiatrem i deszczem.
W Crivitz – małym miasteczku położonym 17 kilometrów na południowy wschód od Schwerinu – zatrzymaliśmy się na dwie godziny. Mieszkała tutaj matka naszego sierżanta. Zastaliśmy ją w mieszkaniu i zostaliśmy zaproszeni do środka.
Ja zostałem na zewnątrz, aby oporządzić konie. Następnie wyszedłem na bardzo ruchliwą ulicę i zapytałem o Amerykanów. Powiedziano mi, że był tu jeden pojazd z oficerem, który zapowiedział ich rychłe przybycie. Nakazał również usunięcie wszelkich przeszkód na drogach. Wróciłem do naszego gościnnego domu i spokojnie usiadłem przy stole. Po chwili przybiegł ktoś z sąsiedztwa i krzyknął:
- Rosjanie są w mieście !
To była oczywiście niemiła niespodzianka. Jednak duża masa nieuzbrojonych żołnierzy, uchodźców z końmi i wozami wydawała się dobrą ochroną przed swobodnym opuszczeniem miasta. Nie tracąc czasu wyjechaliśmy naszym pojazdem na ulicę, gdzie zostaliśmy otoczeni tłumem i daliśmy się ponieść w kierunku Schwerinu. Na rynku zauważyliśmy tylko jednego rosyjskiego żołnierza. Był szczelnie otoczony ludźmi, trzymał w wyciągniętej ręce pistolet maszynowy i krzyczał tylko:
- Wojna się skończyła, wojna się skończyła !
Za miastem poruszaliśmy się dość wolno, ale gdy zdarzył się zator zawsze mogliśmy się przecisnąć naszym małym pojazdem.
Gdy dotarliśmy do lasu, postanowiłem zjechać z zatłoczonej drogi i skręcić w wąską dróżkę wiodącą na południowy zachód. Ledwie zniknęliśmy w lesie usłyszeliśmy odgłos silników rosyjskich czołgów. Poruszały się wzdłuż głównej drogi.
Chciałem przyspieszyć, ale wtedy zauważyliśmy, że brakuje jednego z naszych kolegów. Oddałem wodze koledze i pobiegłem w stronę głównej drogi, wołając głośno jego imię. Zaraz musiałem jednak zawrócić, bo zostałem zauważony przez Rosjanina. Pobiegł za mną z głośnym krzykiem. Nie miał przy sobie broni i po około 150 metrach dał za wygraną. Kiedy dotarłem do naszego zaprzęgu zaginiony towarzysz już przy nim był. Usłyszał moje nawoływania.
Kontynuowaliśmy marsz na południowy zachód aż zrobiło się ciemno.
Zatrzymaliśmy około 22.00 się w jakiejś większej wiosce, aby dać odpocząć koniom i sobie. Poczuliśmy się też trochę bardziej bezpieczni, tym bardziej, że po drodze spotkaliśmy kilka dość paskudnych postaci.
Podczas krótkiego obchodu wsi natknąłem się na sporą liczbę żołnierzy z Landesschützen 5. Dowiedziałem się od nich, że o północy, mają zamiar wyruszyć całym batalionem do Amerykanów. Pomyślałem, że moglibyśmy się do nich przyłączyć.
Byłoby bezpieczniej i nie musielibyśmy się martwić o znalezienie właściwej drogi. Z takimi wiadomościami wróciłem do moich towarzyszy. Wszyscy byli gotowi do natychmiastowego wyruszenia, z wyjątkiem naszego sierżanta. Chciał pozostać w łóżku i porządnie się wyspać. Przekonywaliśmy go, ale bardzo trudno było nam zmienić jego zdanie.:
- Rosjanie dogonili nas już dwa razy, za każdym razem udawało nam się im uciec.
- A teraz naprawdę chcesz żeby Rosjanie Cię obudzili jutro rano ?
- A co powiedziałaby na to Twoja matka ?
Próbowaliśmy różnych argumentów, aż wreszcie zmienił zdanie i wstał.
Marsz trwał około 4-5 godzin, łącznie z postojami. Po wschodzie słońca, batalion, cały czas uzbrojony, napotkał amerykańskiego żołnierza stojącego samotnie na drodze i trzymającego konia za uzdę.
Pokazał nam tylko kierunek do miejsca w którym należało oddać broń. Potem nastąpił długi marsz do wsi Warsow – miejscowości położonej 12 kilometrów na południowy zachód od Schwerinu.
Tutaj na dużej łące Amerykanie założyli tymczasowy obóz dla wszystkich żołnierzy niemieckich, którym udało się uciec od niewoli sowieckiej. Między innymi trafiły tu też niedobitki dywizji grenadierów pancernych w raz ze swym generałem. Codziennie przybywało coraz więcej żołnierzy. Doprowadziło to do poważnych problemów żywieniowych.
Kiedy przyjechała jedna lub dwie ciężarówki pełne ciastek, ponad tysiąc żołnierzy musiało się ustawić w kolejce, aby każdego dnia otrzymać garść ciasteczek.
W piątkę mogliśmy – sprzątając - zebrać z jednego samochodu dwa do trzech kilogramów cukru, ale i tak nie uchroniło nas to od głodu przez te kilka tygodni.
Tymczasem rozeszła się wiadomość, że Amerykanie muszą się wycofać z Meklemburgii. Było to zgodne z postanowieniami umowy jałtańskiej.
Pojawiło się pytanie:
- Zabiorą nas ze sobą, czy zostawią Rosjanom ?
W tym samym czasie rozeszła się wiadomość o warunkach jakie zastali alianci w niemieckich obozach koncentracyjnych. Wiedzieliśmy, że takie istnieją, jednak poziom okrucieństwa jest już wymysłem zwycięskich mocarstw.
Ale sprowadzili z jenieckich obozów oficerskich ludzi o znanych nazwiskach lub wysokich odznaczeniach wojennych i poprowadzili ich przez obozy. Tak, że nie można było uniknąć gorzkiej prawdy. To właśnie rodziło pytanie:
- Czy zabierają nas ze sobą, czy nie ?
Zabrali. Obóz został oczyszczony i zabrany pociągami towarowymi do Szlezwiku-Holsztynu, który był już w brytyjskiej strefie okupacyjnej.
Ja, wraz ze 100 innymi jeńcami trafiłem do położonej na wschód od Lütjenburga wsi Kaköhl
Tłumaczenie i przypisy: woj45.
Przypisy:
1 Drugi to prawdopodobnie Horst-Wessel-Lied (pol. „Pieśń Horsta Wessela)
2 W oryginale „Stuka”
3 Reichsarbeitsdienst (RAD; niem. Służba Pracy Rzeszy)
4 Fallschirmjägerkombination – rodzaj długiej do kolan kurtki/parki używanej przez spadochroniarzy.
5 Oddziały piechoty Wehrmachtu, w skład których wchodzili głównie poborowi z Landwehry (w wieku 35-45 lat,) i Landsturmu (powyżej 45 roku życia). Były na ogół wykorzystywane do zadań okupacyjnych i związanych z bezpieczeństwem.
|