
318 Dywizjon Myśliwsko-Rozpoznawczy.
318. Dywizjon Współpracy został powołany do życia rozkazem z dnia 20 marca 1943 roku jako kolejny dywizjon Polskich Sił Powietrznych (PSP), podporządkowanych brytyjskiemu Royal Air Force (RAF). W założeniach polskiego dowództwa, dywizjon został sformowany do współpracy z będącym również w trakcie formowania na bliskim wschodzie 2 Korpusem Polskim.
Ze względu na przeznaczenie, dywizjon powstał w strukturach Army Co-operation Command - ACC - (tak jak wcześniej polski 309 Dywizjon Współpracy z Armią im. Ziemi Czerwieńskiej) i według etatów obowiązujących w ACC, więc jego dowódca posiadał stopień Wing Commander (W/Cdr) - odpowiednik podpułkownika w Wojsku Polskim.
W przeciwieństwie do wcześniej sformowanych polskich dywizjonów, jednostka "Gdańska" nie posiadała w swoim początkowym okresie brytyjskich dowódców eskadr i całego dywizjonu.
Personel częściowo miał pochodzić z Dywizjonu 309, w którym po reorganizacji (redukcja z trzech do dwóch eskadr po przeniesieniu do Fighter Command) powstały nadwyżki. Reszta miała zostać uzupełniona przez Inspektorat Lotnictwa z pozostałych dywizjonów. Część personelu naziemnego, miało zostać skompletowana z żołnierzy 2 Korpusu Polskiego.
Władysław Nycz podaje za Kroniką Dywizjonu, skład jednostki:
Dowódca Dywizjonu - Acting W/Cdr Adam Wojtyga;
Zastępca dowódcy - Acting S/Ldr Leszek Wielochowski;
Eskadra "A":
Dowódca eskadry - F/Lt Jan Narewski;
Piloci eskadry:
- F/Lt Zbigniew Moszyński,
F/Lt Jan Błaszczyk,
F/O Alfons Czarnecki,
F/O Jan Jakubowski,
F/O Jerzy Paczuski,
F/O Różański,
F/O Edward Tatarski,
F/O Franciszek Turek,
F/O Zdzisław Uchwat,
F/O Urban,
P/O Beyer;
Eskadra "B":
Dowódca eskadry - F/Lt Włodzimierz Bereżecki;
Piloci eskadry;
F/Lt Kazimierz Górniak,
F/Lt Antoni Polek,
F/Lt Jan Preihs,
F/Lt Regulski,
F/Lt Ferynand Stutzamnn,
F/O Tomasz Cybulski,
F/O Zbigniew Hamankiewicz,
F/O Stanisław Koń,
F/O Oswald Sęp-Szarzyński,
F/O Radziszewski,
F/O Mozołowski;
Adiutant - F/Lt Brenk (do maja 1943), F/Lt Tadeusz Wiśniowski;
Oficer techniczny - F/O Franciszek Bortkieiwcz;
Oficer łączności - F/O Józef Krzywonos;
Lekarz - por Michał Kraszewski;
Oficer informacyjny - F/O Świechowski;
Miejscem formowania dywizjonu była baza RAF Detling, zaś jego wyposażenie stanowiły samoloty Hawker Hurricane Mk. I. Hurricany w tamtym czasie były już konstrukcją przestarzałą, a na domiar złego egzemplarze przekazane Polakom były mocno zużyte, tak że część maszyn została od razu skreślona ze stanu.
W kronice dywizjonu F/Lt Bereżecki snuł wręcz domysły, że samoloty te zostały dostarczone w nocy na furmankach bo nie było możliwości aby na lotnisko doleciały o własnych siłach.
19 kwietnia 1943 roku Dywizjon ponosi pierwsza stratę. Podczas lądowania rozbija się Hurricane F/O Jana Jakubowskiego. Pilot ponosi śmierć na miejscu. Poza nim śmierć ponosi również dwóch brytyjskich mechaników, LACs James i Hogarth w których uderzył samolot.
W czerwcu Army Cooperation Command zostało oficjalnie rozwiązane. 318 Dywizjon został przeniesiony do 11 Grupy Myśliwskiej Fighter Command. Dla Dywizjonu oznaczało to kilka zmian. Jego nazwę zmieniono na 318 Dywizjon Myśliwsko-Rozpoznawczy, nadano mu przydomek "Gdański" i nadano litery kodowe "LW".
Co ciekawe aż do końca grudnia 1944 roku samoloty dywizjonu nosiły jedynie oznaczenia indywidualne malowane po bokach kadłuba. Litery kodowe Dywizjonu zaczęto nanosić dopiero w styczniu 1945 roku. Odznaką pamiątkową dywizjonu był uskrzydlony herb Gdańska jednak władze brytyjskie nie wyraziły zgody na jego malowanie na samolotach (przed wojną Gdańsk był Wolnym Miastem i nie należał do Rzeczpospolitej). W późniejszym okresie kiedy Dywizjon przesiadł się na samoloty Spitfire, zaczęto pod wiatrochronem nanosić nieoficjalne godło z kart tworzące liczbę 318: trójka kier, as pik i ósemka karo.

2 lipca w Hurricane'nie pilotowanym przez F/Lt Narewski zapalił się silnik. Pilot zdołał się uratować, ale uległ ciężkim poparzeniom które na stałe wyeliminowały go z latania. Na stanowisku dowódcy eskadry "A" zastąpił go F/Lt Zbigniew Moszyński.
Z myślą o przyszłych uzupełnieniach dywizjonu, który miał działać na Śródziemnomorskim teatrze działań, 12 lipca 1943 roku powołano w bazie RAF Heliopolis (okolice Kairu) jednostkę szkolną do kształcenia pilotów i personelu z zasobów Armii Polskiej na Środkowym-Wschodzie.
5 sierpnia W/Cdr Wojtyga zostaje przeniesiony na stanowisko Oficera Sztabowego do łączności z dowództwem wojsk lądowych na Środkowym Wschodzie. Dowództwo dywizjonu obejmuje S/Ldr Wielochowski.
15 sierpnia Dywizjon przeniesiono do Middle East Command. Następnego dnia cały personel na pokładzie statku SS Empress of Australia wyruszył do Egiptu. Wg Jerzego Cynka skład personelu latającego przedstawiał się w tym momencie następująco:
W/Cdr Adam Wojtyga - Oficer Sztabowy do łączności z dowództwem wojsk lądowych na Środkowym Wschodzie;
S/Ldr Leszek Wielochowski - dowódca dywizjonu;
F/Lt Zbigniew Moszyński i F/Lt Włodzimierz Bereżecki - dowódcy eskadr;
Piloci dywizjonu:
F/Lt Jan Błaszczyk,
F/Lt Korneliusz Górniak,
F/Lt Zbigniew Kalinowski,
F/Lt Antoni Polek,
F/Lt Jan Preihs,
F/Lt Ferdynand Stutzmann,
S/Lt Stanisław Świechowski,
F/O Tomasz Cybulski,
F/O Mieczysław Galicki,
F/O Bronisław Gaworski,
F/O Jerzy Hamankiewicz,
F/O Rudolf Kesserling,
F/O Stanisław Koń,
F/O Jerzy Radwański,
F/O Zdzisław Sierosławski,
F/O Oswald Sęp-Szarzyński,
F/O Edward Tatarski,
F/O Franciszek Turek,
F/O Zdzisław Uchwat,
F/O Alfons Czarnecki,
F/O Jerzy Paczuski,
P/O Seweryn Buckiewicz,
P/O Mieczysław Budziński,
P/O Jerzy Głowacki,
P/O Antoni Piaskowski.
Po dwóch tygodniach względnie spokojnego rejsu w konwoju WS-33, w osłonie m. in. 5 niszczycieli i lotniskowca, Polacy dotarli 29 sierpnia 1943 roku do Port Said w Egipcie. Jak wspominali oczekiwali tajemniczego i romantycznego Wschodu. Jak się później okazało, największą tajemnicą było gdzie znaleźć tu romans.
Z portu personel został przetransportowany do bazy Almaza. Tam nastąpiło wyekwipowanie żołnierzy w najpotrzebniejszy sprzęt osobisty, a także dywizjonu w samoloty Hurricane IIB i IIC i ciężarówki. Następnie dywizjon przebazował się na lotnisko Muqueibilia w pobliże Nazaretu. Rzut kołowy pod dowództwem F/Lt Bereżeckiego wyruszył z Almazy 7 września. Konwój składał się z 52 ciężarówek, którymi podróżowało 13 oficerów, 24 podoficerów i 214 szeregowców. Rzut powietrzny wyruszył tydzień później, 14 września, pod dowództwem S/Ldr Wielochowskiego.
Niesprzyjający klimat, komary, malaria spowodowały, że wkrótce połowa personelu znalazła się pod opieką lekarza dywizjonu. Z tego powodu 13 października dywizjon przesunięto na lotnisko Gaza, a już 22 października na lądowisko Gaza Wilhelma. W tym czasie F/O Galicki, F/O Gaworski i F/O Kesserling zostali oddelegowani na lotnisko Petah Tiqva na przeszkolenie taktyczne, fotograficzne i artyleryjskie.
10 listopada podczas kolejnego lotu szkolnego, silnik w Hurricane'nie F/O Galickiego zapalił się. Pożar zdążył objąć również kokpit nim pilot wyskoczył na spadochronie. F/O Galicki doznał szczęśliwie tylko lekkich oparzeń nóg (lot odbywał w szortach, co było normalne na tej szerokości geograficznej) i twarzy. Do latania powrócił już 3 dni później, kiedy to wraz z F/O Gaworskim poleciał odwiedzić macierzystą jednostkę.
22 listopada Polacy przenieśli się na lotnisko Qassassin w Egipcie. Cały personel z radością przyjął ten fakt. Większą radość niż przybliżenie perspektywy wejścia do walki, sprawiał wszystkim sam fakt opuszczenia Palestyny. Jeden z lotników dywizjonu po dotarciu do Egiptu powiedział wręcz, że dziwi się Żydom i Arabom, że walczą o pozostanie w Palestynie, kiedy on walczyłby, żeby tylko się stamtąd wydostać.
Choć dało się odczuć różnicę, warunki na lotnisku nadal dalekie były od idealnych. Piloci szybko zaczęli opuszczać literę "Q" w nazwie lotniska, nazywając bazę RAF "Assassin" (ang. "Zabójca"). W dzień pilotom i personelowi naziemnemu doskwierał upał. Maszyny stojące pod gołym niebem nagrzewały się do tego stopnia, że próba ich obsługi kończyła się poparzeniami. W nocy, kiedy wszyscy udawali się na spoczynek, zmorą stawały się skorpiony i komary, które wszelkimi sposobami przedzierały się pod moskitiery okalające łóżka. Próbując się pozbyć natarczywego bzyczenia, niektórzy próbowali przypalać zapalniczkami irytujące insekty. Zaniechano tych metod, kiedy jeden nieszczęśnik podpalił swoją moskitierę.
28 listopada do Dywizjonu przybył na dwutygodniowy pobyt gen. pil. Ludomił Rayski - dowódca polskiego lotnictwa w latach 1926-1939, a od 14 września 1943 roku, Delegat Dowódcy Polskich Sił Powietrznych na Środkowym Wschodzie. Niesłusznie obwiniany o nieprzygotowanie polskiego lotnictwa do wojny, generał od momentu przedarcia się do Francji w 1939 roku walczył o odzyskanie dobrego imienia m.in. starając się o przydział do jednostek bojowych.
Gdy nad Morzem Śródziemnym pojawiły się polskie jednostki (Dywizjon 318 i 1586 Polska Eskadra Specjalnego Przeznaczenia), 51-letni generał wykorzystując zajmowane stanowisko odwiedzał je, a przy okazji zaznajamiał się z samolotami będącymi na ich wyposażeniu - od jedno silnikowych myśliwskich Hurricane'ów, po czterosilnikowe Liberatory.

Gen. pil Ludomił Rayski.
3 grudnia Dywizjon ponosi kolejną stratę. Podczas lotu na małej wysokości zderzyły się ze sobą samoloty F/Lt jana Błaszczyka i P/O Jerzego Głowackiego. Piloci nie mieli szans ratować się na spadochronach i zginęli na miejscu. Obaj zostali pochowani na Brytyjskim Cmentarzu Wojennym w Tel el Kebir.
8 grudnia z inspekcją przybył do dywizjonu Naczelny Wódz gen. Kazimierz Sosnkowski i dowódca 2 Korpusu Polskiego gen. Władysław Anders. Towarzyszył im również gen. Rayski.
W początkach 1944 roku dywizjon kontynuował loty treningowe we współpracy z wojskami lądowymi: polskimi, brytyjskimi, egipskimi, belgijskimi i greckimi. Zbiegło się to w czasie ze stopniowym przezbrajaniem dywizjonu na samoloty Supermarine Spitfire Mk. Vb i Vc. Pełne przezbrojenie zakończono w marcu.
1 marca Dywizjon przeszedł na nowy etat wg. którego dywizjony Myśliwsko-Rozpoznawcze składać się miały z trzech a nie dwóch eskadr. Dowódcą dywizjonu pozostawał S/Ldr Wielochowski, jego zastępcą został F/Lt Moszyński, zaś F/Lt Bereżecki został oficerem operacyjnym. Dowódcami eskadr zostali F/Lt Górniak, F/Lt Kalinowski i F/Lt Preihs.
9 kwietnia Dywizjon wyruszył w podróż z Afryki do Włoch gdzie w końcu miał wejść do akcji. Rzut kołowy ruszył najpierw do obozu przejściowego Kasfarit nad Kanałem Sueskim, następnie drogą morską do Bari i finalnie na lotnisko Madna w okolicach Termoli. Rzut powietrzny przebazował się na lotnisko wyczekiwania Helunau w okolicach Kairu.
W dalszą drogę piloci ruszyli dwa tygodnie później, 23 kwietnia 1944 roku pod dowództwem S/Ldr Wielochowskiego. W pierwszym "skoku" Dywizjon przeleciał na lotnisko nieopodal Tobruku, którego obroną w 1940 roku zasłynęła Polska Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich.
Podczas lądowania Spitfire P/O Buckiewicza wpadł kółkiem ogonowym w wyrwę w pasie, co skutkowało wyłączeniem maszyny z dalszej podróży. Pilot nie odniósł obrażeń, ale dalszą podróż do Włoch odbył jako pasażer samolotu transportowego. Kolejnym lotniskiem na trasie Dywizjonu, było Marble Arch w pobliżu Bengazi. Podczas tego przeskoku zapalił się glikol w samolocie F/O Konia. Pilot otrzymał polecenie lądowania awaryjnego na pustyni, po uprzednim poinformowaniu stacji naziemnych o położeniu i otrzymaniu potwierdzenia z ich strony.
F/O Koń wykonał rozkaz, bezpiecznie posadził maszynę na pustyni i już w godzinę później został podjęty przez samolot pogotowia lotniczego. Niestety i on dalszą drogę do Włoch musiał odbyć w charakterze pasażera.
Pozostałe maszyny dotarły bezpiecznie do Marble Arch, gdzie piloci przenocowali. Nazajutrz lotnicy ruszyli w dalszą drogę do Castle Benito w okolicach Trypolisu. Stamtąd rzut powietrzny miał się udać w dalszą drogę, tym razem nie nad pustynią, lecz nad Morzem Śródziemny, Maltą, na lotnisko Katania na Sycylii. Jednak pech nie opuszczał "Gdańszczan".
Podczas rozgrzewania maszyn przed startem, F/O Galicki zauważył, że manometr ciśnienia oleju w jego maszynie wskazuje "0". Mogło to świadczyć albo o wycieku oleju, albo awarii manometru. Pobieżne oględziny kabiny i deski rozdzielczej nie wskazywały na wyciek oleju. Podkręcenie obrotów silnika nie skutkowało wzrostem temperatury, co wskazywało na prawidłowe działanie układu.
Dla F/O Galickiego sprawą honoru stało się doprowadzić maszynę do Włoch. Nie chciał, aby na nowe lotnisko bazowania dywizjon dotarł "uszczuplony" o aż trzy maszyny. W jego opinii stawiałoby to w złym świetle zarówno pilotów jak i mechaników Dywizjonu. O problemie z maszyną poinformował dowódcę dywizjony, i zaproponował, że wystartuje pierwszy, wykona kilka okrążeń nad lotniskiem, a dopiero po upewnieniu się, że maszyna jest sprawna wyruszy z resztą Dywizjonu w dalszą drogę. Eksperyment powiódł się.
Podczas manewrów nad lotniskiem temperatura silnika nie wzrosła, zatem awarii uległ tylko wskaźnik ciśnienia oleju. Dywizjon ruszył w stronę Sycylii.
Przelatując na Maltą lotnicy podali kod wywoławczy, aby nie zostać strąconym przez aliancką artylerię. Po 2 godzinach od startu z Trypolisu maszyny 318. Dywizjonu zaczęły lądować na ziemi włoskiej. Następnego dnia piloci ruszyli w ostatni przeskok na docelowe lotniska Madna, gdzie oczekiwał już na nich rzut lądowy. Niestety i tym razem szczęście nie sprzyjało F/O Galickiemu, który podczas rozbiegu przebił oponę w swoim Spitfire'rze. Udało mu się wyhamować bez uszczerbku dla maszyny, ale reszta Dywizjonu ruszyła w dalszą podróż bez niego.
Lotnisko Katania nie było odpowiednio wyposażone, by wymienić koło w Spitfire'rze, więc kiedy Dywizjon 318 lądował w Madnie, F/O Galicki czekał na transport do Bari, skąd miał pobrać nowego Spitfire'a i dołączyć do dywizjonu. Madnę osiągnął po 5 dniach.
30 kwietnia rzutem lądowym Dywizjon rozpoczął przebazowanie na lotnisko Trigno skąd miał wejść do akcji. Rzut powietrzny wystartował następnego dnia, 1 maja 1944. Lotnisko Trigno było w zasadzie polowym lądowiskiem o krótkim pasie. Podczas lądowania, zbliżając się do końca pasa, F/O Koń wdepnął hamulce, przez co jego samolot oparł się o kołpak śmigła stając w pionie, na szczęście bez szkody dla pilota. Widząc to lądujący po nim F/Lt Górniak, wdepnął hamulce w połowie pasa, mając jeszcze dużą prędkość, przez co jego samolot skaptował (przewrócił się na plecy). Na szczęście nie przeszkodziło to pozostałym maszynom dywizjonu bezpiecznie wylądować.
W momencie wejścia do walki personel dywizjonu składał się z 27 oficerów personelu lotniczego, 10 oficerów (w tym 3 Brytyjczyków) i 240 podoficerów (w tym 9 Brytyjczyków) i szeregowych personelu naziemnego. Ponadto czasowo z 2 Korpusu Polskiego przydzielono do Dywizjonu 25 Oddział Łączności, Stację Meteorologiczną i 5500 Motorowy Oddział Łączności. Dywizjon został włączony do 285 Skrzydła Rozpoznawczego Pustynnych Sił Powietrznych.
W tym miejscu należałoby odpowiednio nakreślić czytelnikowi na czym tak naprawdę polegały zadania jakie wkrótce miały zostać powierzone 318. Dywizjonowi Myśliwsko-Rozpoznawczemu. Zacząć trzeba od tego, że "myśliwski" dywizjon był tylko z nazwy.
Parafrazując wiersz Adama Mickiewicza (co czynili sami piloci): "im strzelać nie kazano". 318. wykonywał trzy główne rodzaje zadań: rozpoznanie artyleryjskie, rozpoznanie taktyczne, rozpoznanie fotograficzne.
- rozpoznanie artyleryjskie polegało na locie nad cel wskazany wcześniej przez wywiad, rozpoznanie, czy jest to faktyczny obiekt, czy jedynie makieta, a następnie drogą radiową naprowadzenie na niego i korygowanie ognia artylerii;
- rozpoznanie taktyczne polegało na przelocie na niewielkiej wysokości po wyznaczonej trasie, z jednoczesnym nanoszeniem na mapę wszelkich zauważonych sił wroga - od większych zgrupowań, po pojedyncze pojazdy;
- rozpoznanie fotograficzne polegało na locie na niskiej wysokości wzdłuż nieprzyjacielskich pozycji. Największym zagrożeniem dla pilota w tym wypadku był fakt, że samolot musiał lecieć ze stałą prędkością i na stałej wysokości, co stanowiło idealne warunki dla nieprzyjacielskiej artylerii przeciwlotniczej.
Powyższe zadania nie były wykonywane siłami całego dywizjonu, czy chociażby eskadrami, a jedynie parami. Dowódcą pary był pilot wykonujący główne zadanie czyli rozpoznanie. Jego skrzydłowy pozostawał z tyłu i wyżej. Jego zadanie polegało na obserwowaniu otoczenia, informowaniu prowadzącego o zagrożeniu w postaci wrogich myśliwców, czy kierunku ostrzału, a także zmyleniu wrogiej artylerii przeciwlotniczej.

Dowódca Dywizjonu 318 S/Ldr Leszek Wielochowski w kabinie Spitfire MK VB Trop z charakterystycznym filtrem przeciwpyłowym pod silnikiem.
1 maja w Dywizjonie odprawę poprowadził G/Capt. G. Millington, dowódca 285 Skrzydła Rozpoznawczego Pustynnych Sił Powietrznych RAF, w skład którego wchodził polski dywizjon. Poza nim siły skrzydła stanowiły dywizjony 208 i 225 RAF i 40 SAAF. W trakcie bardzo zwięzłej odprawy Brytyjczyk poinformował Polaków, że przejmują zadania od 208 Dywizjonu RAF i że następnego dnia wchodzą do akcji.
Podczas pierwszego dnia rozpoznanie mają wykonać tylko dwie pary, z tym że w obu prowadzącymi mają być Brytyjczycy z pozostałych dywizjonów skrzydła, aby lepiej wprowadzić "nowicjuszy" do akcji. Wszyscy piloci gdańskiego dywizjonu zgłosili się na ochotnika. Wybrany został F/Lt Kalinowski i drugi nieznany z nazwiska pilot.
2 maja 1944 roku 318 Dywizjon Myśliwsko-Rozpoznawczy "Gdański" wszedł do akcji. Obie mieszane pary wróciły bezpiecznie do bazy. Piloci nie pojmowali jak to się stało, że mimo ciągłego ognia żaden z ich samolotów nie został trafiony. F/O Gaworski pokusił się nawet o obliczenia. Biorąc pod uwagę różny rodzaj broni przeciwlotniczej używanej przez Niemców, a także ich szybkostrzelność, i zakładając że ze 150 godzin tury operacyjnej pilot 130 godzin znajduje się nad terytorium wroga (a więc pod ostrzałem), to Niemcy w ciągu godziny wystrzelą w jego kierunku 267 000 pocisków, zaś w ciągu całej jego tury bojowej 34 788 000 pocisków.
Rachunek prawdopodobieństwa wydawał się być bezlitosny i nie dawał pilotom szans na ukończenie tury bojowej bez bycia w najlepszym razie "tylko" trafionym. Mimo to piloci nie oszczędzali się. Choć ich zadania nie były tak spektakularne jak walki powietrzne ich kolegów z dywizjonów myśliwskich, czy naloty bombowe na ważne strategiczne cele dokonywane przez ich kolegów z dywizjonów bombowych, ponosili oni takie samo, jeśli nie większe ryzyko.
W momencie wejścia Dywizjonu do akcji front zatrzymał się na linii Gustawa przecinającej półwysep Apeniński. Polacy operowali w okolicach miasta Ortona nad brzegiem Adriatyku, działając na rzecz brytyjskiego 5 Korpusu, wchodzącego w skład brytyjskiej 8 Armii.
W maju Dywizjon 318 wykonał 332 samolotozadania w czasie 409 godzin. Choć piloci przeszli gruntowne przeszkolenie do czekających ich zadań, warunki w jakich mieli teraz działać znacznie różniły się od tych na treningach. Świadomość przebywania nad terenem zajętym przez wroga, chęć jak najlepszego wykonania zadania, ale przede wszystkim silny ostrzał powodowały, że czasem piloci tak skupiali się na wykonaniu zadania, że zapominali o innych aspektach pilotażu.
Tak było chociażby w przypadku lotu F/Lt. Stutzmanna, który w początkach maja wystartował do samodzielnego lotu na korygowanie ognia artylerii w celu zniszczenia niemieckiej baterii artylerii. Cel był trudno dostępny, więc F/Lt Stutzmann musiał nadlatywać na cel kilka razy. Pilot tak skupił się na wykonaniu zadania, że całkowicie zaniedbał monitorowanie czasu spędzonego za linią wroga.
Kiedy w końcu spojrzał na wskaźnik paliwa, ten wskazywał 25 galonów, zatem wystarczająco na dolot do lotniska. Kiedy jednak po chwili wskaźnik nadal wskazywał 25 galonów pilot zrozumiał, że wskaźnik jest uszkodzony, a w jego samolocie może znajdować się za mało paliwa, aby powrócić do bazy. Ledwie podjął decyzję powrotu w stronę alianckich pozycji, silnik jego Spitfire'a zaczął przerywać i krztusić się. Powrót do Trigno przestał być możliwy.
F/Lt Stutzmann przypomniał sobie, że podczas dolotu nad cel widział dopiero co utwardzane lądowisko nad Adriatykiem. Postanowił skierować się w jego kierunku. Kiedy lądowisko było już w zasięgu wzroku silnik ostatecznie zamarł.
Lotem ślizgowym pilot dociągnął do początku pasa, niestety zabrakło wysokości aby przeskoczyć nad linią telefoniczną biegnącą prostopadle do pasa, tak że samolot ściął je podwoziem. Pilot wyszedł bez szwanku z tego lądowania, zaś maszyna odniosła tylko niewielkie uszkodzenia. Zerwanie linii telefonicznej wprowadziło jednak komplikacje w alianckiej komunikacji w tym rejonie.
Choć zadaniem pilotów było rozpoznanie i korygowanie ognia artylerii, zaś uzbrojenie przewidziane było tylko do obrony w wypadku ataku wrogich myśliwców, to pokusa rewanżu na wrogu była zbyt silna. Między pilotami a mechanikami istniało ciche porozumienie. Piloci po wykonaniu głównego zadania atakowali napotkane cele, zaś mechanicy uzupełniali amunicję w samolotach bez wpisywania tego do raportów (co mogło zaalarmować dowództwo).
Tą niepisaną umowę wykorzystał 17 czerwca F/O Galicki. Lecąc na rozpoznanie w parze z F/O Tatarskim, na trasie Penna-Terano-Ascoli zobaczył on w zajętym przez Niemców porcie Pescara lądujący wodnosamolot. Pokusa była ogromna, jednak zadanie było jasne.
Po wykonaniu rozpoznania wracając nieopodal Pescary ku swej wielkiej radości F/O Galicki zauważył, że samolot wciąż znajdował się w porcie. Dał znać F/O Tatarskiemu, że atakuje, po czym ruszył w stronę ofiary. Mimo wzmożonego ognia artylerii przeciwlotniczej F/O Galickiemu udało się ostrzelać samolot.
Choć pilot nie miał możliwości oceny uszkodzeń niemieckiej maszyny, to spotkany przez niego po wojnie znajomy saper, który w późniejszym okresie znalazł się w porcie, miał zaświadczyć, że wrak samolotu nadal się tam znajdował. Nie można jednak z całą pewnością stwierdzić, czy samowolna akcja F/O Galickiego była jedynym w historii dywizjonu zniszczeniem wrogiego samolotu.
W połowie czerwca 1944 roku, Dywizjon 318 rozpoczął działanie na rzecz 2 Korpusu Polskiego, który po zdobyciu Monte Cassino i Piedimonte, przejął obszar działania 5 Korpusu i nacierał wzdłuż wybrzeża Adriatyku. Być może właśnie to wydarzenie spowodowało kolejną wizytę gen. Rayskiego w dywizjonie. Tym razem nie ograniczył się on jednak tylko do lotów treningowych.
W ciągu trzech kolejnych dni począwszy od 21 czerwca wykonał on trzy loty bojowe na rozpoznanie taktyczne nad pozycjami niemieckimi. Loty odbywał w parze kolejną z F/Lt Moszyńskim, S/Ldr Wielochowskim i F/Lt Kalinowskim. Generał jeszcze wielokrotnie odwiedzał "Gdańszczan" i nie odpuszczał okazji do wykonania lotów bojowych.
Piloci latający w parze z 50 letnim generałem bardzo wysoko cenili sobie jego umiejętności. F/Lt Kuryłowicz tak opisywał jeden z jego lotów z Rayskim:
"Któregoś dnia przyleciał do nas generał i leci ze mną w parze na ostrzelanie celów naziemnych, na Spitfyerze. Za linią frontu włoskiego złapała nas artyleria przeciwlotnicza. Robię zawrót i pikuje dając serię raz, drugi, trzeci raz. Artyleria zamilkła.
Trzeba teraz szukać generała - pomyślałem. Patrzę, a on siedzi mi na ogonie! Co za rutyna! Przeciętny lotnik na pewno by się zgubił".
Do końca czerwca dywizjon wykonał 353 samolotozadaia w czasie 413 godzin. Szczęśliwie dywizjon zwiększał liczbę pilotów nie ponosząc strat. Z tego powodu część pilotów latała w pozostałych dywizjonach 285 Skrzydła, które cierpiały na braki pilotów.
2 lipca Dywizjon przebazował się do Ferno. 17 lipca 2 Korpus Polski rozpoczął atak na Ankonę. Gdańszczanie wykonali na jego rzecz wiele lotów na korygowanie artylerii. W kilku lotach wziął udział gen. Rayski, który ponownie odwiedził Dywizjon.
21 lipca Eskadra "A", została przeniesiona do Castiglione, skąd miała wspierać działa amerykańskiej 5 armii. 27 lipca lotnisko to wizytował król Jerzy VI. Królowi został przedstawiony dowódca dywizjonu S/Ldr Wielochowski. Ogółem w lipcu piloci Dywizjonu wykonali 501 samolotozadań, z czego aż 430 podczas bitwy o Ankonę.
Sierpień okazał się najgorszym miesiącem w historii dywizjonu. 9 sierpnia w trakcie wykonywania zadania trafiony został F/O Lew Kuryłowicz. Pilot będąc daleko za linią frontu ratował się na spadochronie i trafił do niewoli. F/O Kuryłowicz trafił do jednostki z 316. Dywizjonu Myśliwskiego "Warszawskiego". Podczas służby w 316. pilot musiał ratować się skokiem na spadochronie nad Kanałem La Manche, kiedy w jego Spitfire'rze zatrzymał się silnik.
Pomimo, że przed skokiem podał dowództwu swoje położenie, to wbrew własnej woli F/O Kuryłowicz ustanowił rekord dryfując po wodach kanału w swoim nadmuchiwanym dinghy przez 85 godzin. Wtedy udało mu się wrócić do dywizjonu. Po skoku nad półwyspem Apenińskim resztę wojny spędził on w niewoli.
Mniej szczęścia miał F/Lt Oswald Szarzyński-Sęp, który tego samego dnia tj. 9 sierpnia wykonywał lot w parze z F/Lt. Preihsem w składzie dywizjonu 92 RAF. W okolicach Ravenny jego Spirfire został trafiony i silnik przestał pracować. Bezsilny F/Lt. Preihs mógł tylko obserwować jak samolot jego przyjaciela zniża lot i w końcu uderza w wody Adriatyku, ciągnąć na dno pilota.
3 tygodnie później 30 sierpnia, lecąc w składzie dywizjonu 241. RAF podczas ataku na kolumnę transportową zestrzelony został F/O Czesław Nowak.
Sierpień dywizjon zamknął wykonaniem 515 samolotozadań w czasie 688 godzin. Ponadto 26 sierpnia Eskadra A dołączyła do reszty Dywizjonu.
Wrzesień nie rozpoczął się dla Gdańszczan szczęśliwie. 1 września wykonując lot w 241 Dywizjonie RAF został zestrzelony F/Lt Jerzy Hamankiewicz. W ciągu tego miesiąca Dywizjon współdziałał z 2 Korpusem Polskim i całą 8 Armią Brytyjską, w skład której wchodził nasz korpus. Za swoje zasługi podczas przebijania Linii Gotów, 318 Dywizjon otrzymał specjalne podziękowania od dowództwa 8 Armii.
Wraz za postępującymi wojskami Dywizjon często zmieniał lotniska bazowania: 17 września do Cassandra, a już 27 września do Rimini. Ponadto 22 września Eskadra "A" została przebazowana czasowo na lotnisko Iesi, w celu wykonywania lotów na dalekie rozpoznanie. Takie częste przebazowania były sporym wyzwaniem logistycznym. Uprzedzając rzut powietrzny, na nowe lotnisko udawał się rzut kołowy. Kolumna około 50 ciężarówek potrzebowała wykonać dwa kursy, aby przewieźć cały personel i sprzęt.
30 września w nocy lotnisko Rimini zostało zbombardowane przez Luftwaffe. Dywizjon 318 nie poniósł strat, ale bazujący na tym samym lotnisku 241 Dywizjon RAF miał 10 zabitych i 15 rannych. Wrzesień Dywizjon zamknął nalotem 636 godzin podczas których wykonano 417 samolotozadań.
W październiku Dywizjon został przezbrojony w Spitfire'y Mk. IX. Początek jesieni i częste deszcze utrudniały loty z prowizorycznych lotnisk polowych. Przełożyło się to nalot Dywizjonu który w październiku wykonał 362 samolotozadania w czasie 526 godzin.

Spitfire MK IX.
7 listopada do lotu na rozpoznanie wystartowała para F/Lt Galicki i F/O Brachmański. Ich zdaniem było rozpoznanie rzeki Senio pod kątem nadchodzącego ataku alianckich czołgów. W tym celu prowadzący rozpoznanie musiał lecąc nisko potwierdzić lokalizację 12 obiektów i rozpoznać czy są to przepusty, brody, mosty czy kładki. Lot odbył się pod ciągłym ostrzałem nieprzyjaciela. Nieszczęśliwie po rozpoznaniu siódmego obiektu, ołówek przywiązany do drążka sterowego w kabinie F/Lt Galickiego obluzował się i spadł do wnętrza kabiny. Wiedząc jak kluczowe znaczenie mają informacje wywiadowcze pilot zdecydował się zapamiętać pozostałe obiekty. W tym celu nadlatywał nad cele, raz po raz próbując wyryć w pamięci odpowiednią kolejność, jednocześnie nie dając się zestrzelić Niemcom, którzy strzelali do niego ze wszystkich stron.
Wszystkiemu z góry bezsilnie musiał przyglądać się F/O Brachmański. F/Lt Galicki tak skupił się na powtarzaniu w myślach rozpoznanych obiektów, że nie poinformował swojego skrzydłowego o problemie z ołówkiem. F/O Brachmański początkowo spokojnie informował swojego prowadzącego o kierunku ostrzału, ale kiedy F/Lt Galicki zaczął ponownie podchodzić nad rozpoznane już cele zaczął się niepokoić.
Wezwania przez radio nie przynosiły efektu, dlatego w pewnym momencie zrównał się ze swoim prowadzącym i gestami próbował go nakłonić do powrotu. Ten jednak nie zareagował. W pewnym momencie F/O Brachmański osiągnął granice swojej wytrzymałości. Wyciągnął w górę i odleciał w stronę bazy. F/Lt Galicki kontynuował rozpoznanie. Kiedy był pewien, że zapamiętał kolejność obiektów i on powrócił na lotnisko. Po opuszczeniu kabiny, biegiem udał się do oficera łącznikowego armii i szybko kazał mu zapisać notowane z pamięci obiekty. Podczas tego lotu, zamiast wykonać standardowe 12 nalotów na obiekty F/Lt Galicki wykonał ich aż 22. Po przekazaniu danych z rozpoznania prowadzący udał się do swojego skrzydłowego, który wylądował wcześniej i wciąż nie mógł dojść do siebie po tym locie.
Obaj piloci przeprosili się: Galicki, że nie poinformował skrzydłowego o sytuacji, zaś skrzydłowy że "opuścił" swojego prowadzącego. Wstrząs psychiczny jakiego doznał F/O Brachmański w trakcie tego lotu, bycie bezsilnym widzem dramatu jaki rozgrywał się na jego oczach, niemoc wyrwania przyjaciela z niebezpieczeństwa i w końcu pozostawienie prowadzącego samego, spowodowały, że pilot sam poprosił o przedstawienie go do raportu i przeniesienie do personelu naziemnego. Jego życzenie zostało spełnione, jednak poza odsunięciem od lotów, żadne inne konsekwencje nie zostały w stosunku do niego wyciągnięte. Jeszcze tego samego dnia dywizjon został przebazowany na lotnisko Bellaria.
Jesienna pogoda, liczne rzeki i mokradła doprowadziły do stabilizacji linii frontu. Wojna półwyspie Apenińskim przyjęła charakter pozycyjny. Stagnacja na froncie ale i niesprzyjająca pogoda ograniczyły działalność dywizjonu w listopadzie, kiedy to wykonał zaledwie 281 samolotozadań w czasie 348 godzin. Część z tych lotów wykonał gen. Rayski, który między 11 a 21 listopada wizytował jednostkę.
4 grudnia dywizjon został przebazowany na lotnisko Forli. W tym czasie wzmożoną aktywność wykazywała Luftwaffe i ciężka artyleria, która nękała lotników dywizjonu Gdańskiego, będących w jej zasięgu. Mimo to udało się wykonać 325 samolotozadań w czasie 385 godzin. W związku z wylataniem przez wielu pilotów tur bojowych i przejściu na odpoczynek, Dywizjon został zredukowany do dwóch Eskadr.
Wysiłek bojowy Dywizjonu od momentu jego wejścia do walki 2 maja do końca 1944 roku zamknął się wykonaniem 3086 samolotozadań w czasie 4001 godzin.
5 stycznia dowódca dywizjonu W/Cdr Wielochowski został oddelegowany do Londynu. Podobno miało to pomóc w wywalczeniu w dowództwie zaległych awansów i odznaczeń, które omijały Dywizjon 318 działający na froncie z dala od wyższych władz wojskowych. Nowym dowódcą Gdańszczan został S/Ldr Zbigniew Moszyński.
Paradoksalnie w momencie odejścia z 318. W/Cdr Leszka Wielochowskiego, na samolotach dywizjonu, obok litery indywidualnej zaczęto nanosić także litery kodowe, które w wypadku tej jednostki (zupełnie przypadkowo) pokrywały się z inicjałami odchodzącego dowódcy - LW.
11 stycznia podczas wykonywania zadania, trafiony został Spitfire F/O Witolda Czerwińskiego. Pomimo wycieku oleju i przegrzania silnika pilotowi udało się dociągnąć do terenów zajętych przez aliantów. Awaryjne lądowanie w przygodnym terenie zakończyło się całkowitym rozbiciem maszyny. Pilot wydostał się z rozbitej maszyny o własnych siłach, jednak obrażenia (zwłaszcza tymczasowa utrata widzenia w jednym oku) wyeliminowały go z latania na 3 miesiące.
W styczniu Dywizjon wykonał 369 samolotozadań w czasie 458 godzin. Wojna pozycyjna i zła pogoda przełożyły się na niski nalot dywizjonu w lutym. W tym miesiącu wykonano jedynie 253 saomolotozadania w czasie 286 godzin. Jedynym wartym odnotowania, choć niezwykle smutnym wydarzeniem, jakie miało miejsce w lutym, była śmierć F/O Floriana Kuroczyńskiego. Pilot zmarł 16 lutego na skutek ran odniesionych podczas lotu w grudniu 1944 roku, kiedy został oddelegowany do dywizjonu 5 RFU.
Częściowo, aby załatać luki po pilotach, którzy odeszli po wylataniu tur bojowych, a częściowo w celu szkolenia, do Dywizjonu 318 w lutym zaczęto przydzielać pilotów z jednostek brytyjskich.
Choć linia frontu się nie zmieniła, i typ zadań pozostał ten sam, to poprawa pogody w marcu przełożyła się na większą aktywność dywizjonu. W tym miesiącu jednostka wykonała 485 samolotozadań w czasie 588 godzin.
W marcu ponownie Dywizjon odwiedził gen. Rayski. Między 4 a 16 marca wykonał on 6 lotów bojowych (w tym jeden przerwany krótko po starcie). Lot wykonany przez Rayskiego 16 marca 1945 roku, polegający na kierowaniu ogniem artylerii miał się okazać ostatnim lotem bojowym w karierze 52 letniego generała.
Kolejny lot w 318. wykonał on dopiero w czerwcu, już po zakończeniu wojny w Europie. Z okresu jego ostatnich lotów bojowych pochodzi również chyba najlepsza "laurka" jaką pilot i wysokiej rangą dowódca może otrzymać od podległych mu oficerów. Tak pisał o nim w kronice dywizjonu F/Lt Sawicki:
Dnia 2.3 przybył na wizytację dywizjonu Pan Generał Rayski. Jest to równoznaczne z otrzymaniem jednego pilota więcej dla dyonu, gdyż "Nasz Dziadzio", jak Go wszyscy nazywamy, jest zamiłowanym "spitfire'owcem" i pomimo 53. roku życia nie ustępuje zupełnie młodym, nie mówiąc już o technice lotu, którą przewyższa wszystkich, mając za sobą ponad dziesięć tysięcy wylatanych godzin.
Najbardziej zdumiewającą jest rzeczą, że równie dobrze lata operacyjnie na Spitfireach, jak i na maszynach czterosilnikowych jak Liberator lub Lancaster".
Kwiecień przyniósł nasilenie lotów operacyjnych w związku z mającą ruszyć wkrótce ofensywą. Bolonia została zdobyta przez 2 KP 21 kwietnia. Podczas lotu 23 kwietnia został trafiony F/O Mieczysław Sawicki, który musiał lądować awaryjnie w przygodnym terenie. Przy zderzeniu z ziemią pilota wyrzuciło z maszyny. Po odzyskaniu przytomności i udaniu się do pobliskiego domostwa F/O Sawicki dowiedział się, że znajduje się wciąż po niemieckiej stronie linii frontu i Niemcy już go poszukują. Podjął on próbę przejścia na teren zajęty przez aliantów jeszcze w ciągu dnia, co zakończyło się sukcesem. Za ten wyczyn otrzymał on brytyjskie odznaczenie DFC. Kwiecień Dywizjon zamknął wykonaniem 589 samolotozadań w czasie 756 godzin.
2 maja Dywizjon przeniósł się na lotnisko Ferrara, a już 6 maja na lotnisko Treviso. Na tym lotnisku Gdańszczan zastał koniec wojny. 14 maja jednostka została przebazowana na lotnisko Udine, skąd wykonała ostatnie loty uznane jako "operacyjne".
Tym samym maj zamknął się wykonaniem 82 samolotozadań w czasie 152 godzin, zaś od początku 1945 wykonano w sumie 1778 samolotozadania. W całym okresie swojej działalności bojowej tj. od 2 maja 1944 roku do 20 maja 1945 roku 318 Dywizjon Myśliwsko Rozpoznawczy wykonał 4864 samolotozadania.
20 maja 1945 roku następuje ostatnia zmiana na stanowisku dowódcy dywizjonu. S/Ldr Zbigniew Moszyński zdaje dowództwo S/Ldr Włodzimierzowi Bereżeckiemu.
Prawdopodobnie na przełomie lipca i sierpnia S/Ldr Bereżecki udaje się drogą powietrzną z F/Lt Prehisem na odprawę do Bolonii. Wtedy to do czekającego na lotnisku F/Lt Prehisa zwrócili się dwaj Amerykanie, że za whisky "odstąpią" mu niemieckiego Messerschmitta Bf-109. Tym sposobem Dywizjon 318 wszedł w posiadanie Messerschmitta, który został w pełni przemalowany stając się tym samym jedynym Messerschmittem latającym z biało-czerwoną szachownicą.

Messerschmitt Bf-109 z biało-czerwoną szachownicą.
14 sierpnia jednostka zostaje przebazowana do Tissano, gdzie pozostała do końca swojej służby na półwyspie Apenińskim. 12 kwietnia 1946 roku nastąpiło oficjalne wycofanie Dywizjonu z linii, zdanie maszyn i przekazanie pod dowództwo Fighter Command. 15 sierpnia personel dywizjonu załadowano na statek zmierzający do Wielkiej Brytanii. Cel podróży osiągnięto 19 sierpnia 1946 roku. Po wyokrętowaniu personel został skierowany do bazy RAF Coltishal, gdzie nastąpiło oficjalne rozwiązanie Dywizjonu.
Autor: Mateusz Maroński.
Bibliografia:
Jerzy B. Cynk: Polskie Siły Powietrzne w Wojnie T.II, Gdańsk 2002
T. Królikiewicz, W. Matusiak: Polski Samolot i Barwa, Polskie Siły Powietrzne na Zachodzie 1940-1946, Warszawa 2014
Destiny Can Wait - The Polish Air Force In The Second World War, Nashville 1988
Władysław Nycz: W powietrznym zwiadzie, Warszawa 1982
Mieczysław Galicki: 318 Dywizjon Myśliwsko-Rozpoznawczy "Gdański", Poznań 1996
Wojciech Zmyślony: Bojowe loty generała Rayskiego 1944-1945, Magazyn Lotniczy Aero nr 2 2015
|