Nr ISSN 2082-7431
Polska Podziemna
Akcja "Góral".


Pomysł i przygotowanie akcji

Nie można nie zgodzić się z wybitnym historykiem konspiracji warszawskiej, prof. Tomaszem Strzemboszem, który napisał:

"...ze względu na rozmach i efekty stanęła [Akcja "Góral"] w czołówce akcji bojowych, już nie tylko na skalę Warszawy czy nawet Polski, ale na skalę całej, okupowanej Europy. Akcja ta, w której perfekcja wykonania łączyła się z brawurą, a osiągnięty efekt przerastał to, czego dokonano dotychczas, określana jest w publicystyce jako akcja Góral albo jako akcja na 100 milionów".

Podpisuję się pod tymi słowami i dodam, że według mojego skromnego zdania planowanie i przebieg akcji oraz późniejsze działania, mające na celu zabezpieczenie łupu, świetnie nadają się na scenariusz do "rasowego" filmu historyczno-sensacyjnego. W związku jednak z tym, że celem artykułu jest opis samego wydarzenia, a nie moja jego ocena, zakończę w tym miejscu wszelkie dywagacje i już przechodzę do rzeczy.

Pieniądze zawsze grały dużą rolę w kwestiach wojennych. Podobnie było w przypadku działań prowadzonych przez Armię Krajową w warunkach podziemnych.
Pieniądze były niezbędne nie tylko na opłaty personalne, ale także na opłaty związane z wynajmem lokali konspiracyjnych, z podróżami służbowymi, w tym kurierskimi, wykupem więźniów czy też zakupem środków walki, produkcją własnej broni i amunicji, jej magazynowaniem i konserwacją, a także na leki i materiały medyczne, maszyny drukarskie i papier, instalację wszelkiego rodzaju skrytek i wiele innych potrzeb.
Co prawda środki pieniężne były dostarczane do Kraju przez Cichociemnych drogą powietrzną, to jednak loty realizowane były głównie jesienią i zimą. To powodowało z kolei, że były okresy, gdy Komenda Główna AK odczuwała bardzo mocno niedobory funduszy.

Banknot pięćset złotowy z wizerunkiem górala. To z potocznej nazwy tych banknotów uczyniono kryptonim akcji.

Pomysł zdobycia w walce dużej ilości pieniędzy, w celu zaopatrzenia kasy Komendy Głównej, narodził się wiosną 1942 r., podczas rozmowy gen. Roweckiego "Grota" z majorem Emilem Kumorem "Krzysiem". "Krzyś" jako oficer wywiadu zajmował się m. in. ustalaniem wszystkich danych, niezbędnych do podjęcia decyzji o jakieś akcji zbrojnej. To on zasugerował Komendantowi Głównemu AK zdobycie sporej ilości pieniędzy z Banku Emisyjnego ("polski" bank pod zarządem niemieckim). Po akceptacji "Grota" ruszyły prace planistyczne.

Według wstępnych ustaleń wykonawcą akcji miał być, organizowany w tym czasie, Oddział Dyspozycyjny Komendy Głównej "Osa", który po utworzeniu Kedywu otrzymał kryptonim "Kosa".
W pierwszym etapie rozpoczęto gromadzenie wszelkich danych wywiadowczych: ustalenie wszystkich wariantów tras i terminów przejazdów konwojów z pieniędzmi, na trasie bank - dworce kolejowe, rozpoznanie siły konwoju, jego uzbrojenia, wynalezienie miejsc ukrycia zdobytych pieniędzy.
Długotrwała obserwacja i studia, biorące początkowo pod uwagę zarówno napad na bank, jak i zdobycie pieniędzy podczas napadu na konwój, doprowadziły do wniosku, że najkorzystniej będzie przeprowadzić akcję podczas przewożenia pieniędzy ulicami Warszawy. Tym samym odrzucono brane także pod pod uwagę warianty ataku na stacji kolejowej (dworce: Zachodni, Wschodni i Towarowy) lub podczas jazdy pociągu.

Aby zdobyć informacje, niezbędne do pomyślnego przeprowadzenia akcji, wciągnięto do przygotowań przedakcyjnych kilku pracowników Banku, w tym dwóch jego urzędników, którzy zasłużyli się dla pomyślnego przeprowadzenia akcji w szczególny sposób. Mowa tu o Ferdynandzie Żyle "Michale I" oraz o Janie Wołoszynie "Michale II", bez których udziału zamysł nie mógł się powieść. To dzięki nim wywiadowcy otrzymywali bezcenne i dokładne informacje.

Cały cykl przygotowań zakończono dopiero wiosną 1943 r. Realizację planu odwlekano jednak, czekając na możliwie największy transport pieniędzy. Tymczasem władze niemieckie banku, w związku z nasilającą się w mieście walką zbrojną, wprowadziły obostrzenia. Założono sieć alarmową i wzmocniono straż bankową. Zaostrzono przepisy przestrzegania tajemnicy terminu wyjazdu i zawartości transportu. Ochronę samochodu ciężarowego (każdorazowo wypożyczanego z Zakładu Oczyszczania Miasta) powiększono do czterech policjantów. Każdy z nich siadał na jednym z rogów ciężarówki. Z transportem zawsze jechało kilku pracowników banku, mających przeładować worki z pieniędzmi do pociągu. Do ochrony dokooptowano samochód osobowy z jeszcze jednym policjantem i uzbrojonym strażnikiem bankowym.

Dogodną dla Polaków zmianą była wcześniejsza rezygnacja z Dworca Towarowego a następnie z Dworca Zachodniego (jako zbyt odległego). Tym samym zmniejszyła się ilość stosowanych tras przejazdu do trzech, przy czym terminy i wielkości transportów były znane "Michałowi II". Kolejną sprzyjającą okolicznością było korzystanie przez Niemców tylko z pociągów dziennych.
Praktyka stosowana przez konwojujących policjantów - tuż przed odjazdem dowódca konwoju uzgadniał z komendantem straży bankowej Antonem Nadellgastem trasę przejazdu - stwarzała konieczność liczenia się, że na trzy wystawienia do akcji tylko dwa kierowane przez most Kierbedzia będą mogły być realizowane.

Tymczasem 5 czerwca 1943 r., miały miejsce wypadki, które o mały włos uniemożliwiły przeprowadzenie akcji i znacznie odsunęły ją w czasie. W dniu tym, podczas ślubu jednego z oficerów "Kosy" ppor. Mieczysława Uniejewskiego "Marynarza", odbywającego się w kościele Św. Aleksandra, Gestapo aresztowało większość część członków tego oddziału.
W związku z ogromnym zagrożeniem dalszymi dekonspiracjami i rozszerzeniem się "wsypy", oraz rozbiciem oddziału, mającego akcję przeprowadzić, zawieszono wszystkie działania z nią związane. Dopiero po pewnym czasie, gdy przekonano się, że aresztowania nie rozlewają się dalej, powrócono do dawnej koncepcji i od nowa rozpoczęto montowanie oddziału, mającego przeprowadzić atak oraz zespołu osłonowego.

Po tragicznych wydarzeniach z Placu Trzech Krzyży, nadzór nad przeprowadzeniem akcji objął mjr Jan Kiwerski "Lipiński", dowódca Oddziału Dyspozycyjnego Kedywu Komendy Głównej "Motor 30". Do wykonania akcji włączono Oddział Specjalny "Poli" (jeden z oddziałów "Motoru"). Członkowie warszawskiej "Kosy", którzy uniknęli aresztowania, pozostali wykonawcami zadania, teraz już w ramach "Poli". Dowódcą akcji mianowano ppor. Jerzego Kleczkowskiego "Jurka".
Po tych kluczowych decyzjach, wytypowani członkowie grupy byli szczegółowo zapoznawani z planem i zadaniami. Dwukrotnie dokonano obserwacji transportu, wychodząc w odpowiednim czasie na trasę przejazdu. Okazało się, że konwój za każdym razem poruszał się tą samą trasą: ul. Bielańska, plac Teatralny, ul. Senatorska, ul. Miodowa, ul. Krakowskie Przedmieście, plac Zamkowy, most Kierbedzia. Raz jeden zamiast samochodu za ciężarówką jechał motocykl z przyczepą z dwoma policjantami.

Plan akcji.

Pod koniec lipca 1943 r., wiadomym już było, że przejazd konwoju przez most Poniatowskiego jest dla niego zamknięty z powodu remontu jezdni. W ten sposób pozostały tylko dwie możliwe trasy przejazdu, które organizatorzy wiedzieli doskonale jak sprowadzić do jednej.
Plan akcji zakładał, że konwój będzie jechał placem Teatralnym, ul. Senatorską i zamiast jak zwykle skręcić w prawo w ulicę Miodową, pojedzie prosto do placu Zamkowego. Atak planowano przeprowadzić na ulicy Senatorskiej pomiędzy Miodową a placem Zamkowym. Odcinek ten tylko po prawej stronie był zabudowany, bowiem kamienice po stronie parzystej zostały zniszczone we wrześniu 1939 r., podczas walk o miasto. Miejsce to wybrano świadomie, gdyż po stronie ruin nie było nikogo, kto mógłby być przypadkowo narażony na ogień atakujących.
Ze względu na wspomniane już wyżej powiększenie eskorty zdecydowano się na powiększenie oddziału bojowego, dzieląc go na trzy zasadnicze grupy: atakującą samochód z pieniędzmi, atakującą samochód osłony oraz grupę ubezpieczającą miejsce akcji.

Atak miał więc nastąpić od zabudowanej, nieparzystej strony ulicy. Mniej więcej na wysokości kamienicy numer 3 miał stać samochód ciężarowy zwany przez grupę "Poli" kitajcem. Miał on wysokie burty z powodzeniem zasłaniające, mających się ukryć na skrzyni dwóch "stenistów".
Dowódca "stenistów" miał siedzieć na podwyższeniu co umożliwiało mu obserwację ulicy. Przed akcją, Ci bezpośredni wykonawcy ataku, mieli oczekiwać na sygnał w katedrze Św. Jana, a następnie na dany sygnał, ze skrzyni kitajca, jako pierwsi uderzyć na Niemców znajdujących się w skrzyni samochodu konwojowego.
Obok opisywanej ciężarówki był wystarczający, ale wąski przejazd dla spodziewanego samochodu z pieniędzmi. Przed maską "kitajca", skierowanego przodem na plac Zamkowy, miał stanąć wózek z załadowanymi na nim, pustymi pudłami. Zadaniem wózka było zagrodzenie drogi transportowi, następnie jego zatrzymanie i finalnie wystawienie konwojujących strażników i policjantów na bezpośredni ogień wykonawców ataku.



Bank Emisyjny przy ul. Bielańskiej w Warszawie. To z tego miejsca wyruszył konwój ze 106 milionami "górali".

Członkowie grupy atakującej z chodnika oba samochody konwoju, mieli ukryć się przed akcją na klatce schodowej jednego z domów i w lokalach handlowych. Osłonę głównych działań miała zapewnić grupa "Jerzego". Dobrze uzbrojone patrole miały stanąć na Placu Zamkowym, na rogu ulic Senatorskiej i Miodowej oraz wzdłuż trasy odskoku.
Na rogu ulic Senatorskiej i Miodowej planowano ustawić miejskie barierki, które fingując remont drogi, zostały ustawione na części jezdni ulicy Miodowej w kierunku Krakowskiego Przedmieścia, między torami tramwajowymi a krawężnikiem i miały za zadanie wymusić jazdę transportu prosto na Plac Zamkowy. Dodatkowo przewidziano przecięcie kabli w studzience telefonicznej w celu uniemożliwienia zaalarmowania o napaści na transport.

Stojący na pl. Zamkowym samochód ciężarowy ("leoś"), kierowany przez Leona Stolarskiego "Leona" z komórki transportowej "Motoru", miał zabrać po akcji harcerzy osłony i jadąc za "kitajcem" chronić samochód z uprowadzonymi pieniędzmi.
W wypadku uszkodzenia w czasie walki samochodu ZOM-u przewidywano przeładowanie ich do "kitajca", a "leoś" byłby wówczas jedyną osłoną pieniędzy przed pościgiem.
Droga odskoku miała prowadzić przez Żoliborz na Wolę, gdzie w małym gospodarstwie ogrodniczym planowano przechować zdobycz do następnego dnia. Po "zapięciu na ostani guzik" wszystkich szczegółów planu okazało się, że ma on dwa słabe punkty: po pierwsze narażał polskich pracowników banku, znajdujących się w ciężarówce z pieniędzmi na ogień atakujących oraz niepotrzebnie wyznaczał "stenistom" miejsce oczekiwania zbyt odległe od miejsca akcji. Oba te czynniki niestety miały duży wpływ na przebieg i wynik akcji.

5 sierpnia 1943 r.

3 sierpnia 1943 r., do dowódcy akcji oraz jego zespołu dotarła wiadomość od "Michała II" o dużym transporcie pieniędzy. W związku z tym zaalarmowano wszystkich uczestników przygotowań. Bardzo szybko zorganizowano odprawę z udziałem ppłk Emila Kumora i "Michała II". Dowódca akcji ppor. "Jurek" raz jeszcze przedstawił wszystkie szczegóły planu.
5 sierpnia cały oddziały: wykonawczy, złożony z ludzi ppor. Kleczkowskiego "Jurka" i osłonowy, dowodzony przez pchor. Macieja Bittnera "Maćka" na nadany telefonicznie sygnał "ciocia wkrótce wyjeżdża", skoncentrowały się wokół Placu Zamkowego, a żołnierze "Poli" przecięli druty telefoniczne łączące Bank Emisyjny z posterunkiem policyjnym i Gestapo.

Do akcji w dniu tym jednak nie doszło z powodu nie stawienia się na zaparkowanym na ulicy Senatorskiej "kitajcu" obu "stenistów". Dodatkowo przecięcie kabli telefonicznych spowodowało alarm w Banku Emisyjnym. Jego kierownictwo przekonane, że wkrótce nastąpi napad na budynek Banku, zakonspirowanym połączeniem powiadomiło Schupo o sytuacji.

Co zawiodło w tym dniu? Obaj "steniści" zgodnie z otrzymanym od ppor. "Białego" rozkazem znaleźli się o czasie w katedrze Św. Jana Chrzciciela na ul. Świętojańskiej i spokojnie oczekiwali z harcerzami na sygnał od ppor. "Jerzego". Po jakimś czasie harcerze zaczęli wychodzić, a ich nikt nie wzywał. W końcu do katedry wbiegł Tadeusz Żupański "Tadeusz", brat jednego ze "stenistów" z wezwaniem stawienia się na miejsce akcji.
Było już jednak za późno gdyż po przebiegnięciu odcinka z ul. Świętojańskiej do placu bojowcy zobaczyli spokojnie wyjeżdżający z ulicy Senatorskiej samochód z pieniędzmi. Sprawy winy nigdy nie wyjaśniono do końca. Wiadomo jedynie, że po akcji wszczęto dochodzenie, ale ani "steniści", ani goniec do katedry nie byli o nic pytani.

Pewnym jest natomiast, że wszystkie konsekwencje zaistniałej sytuacji poniósł ppor. Kleczkowski "Jurek", który na wyraźne żądanie mjr Kiwerskiego został zdjęty z dowództwa akcji. Jego miejsce zajął por. Roman Kiźny "Pola", a "Jurek" został jego zastępcą.
W planie ataku przeprowadzono dwie zmiany: postanowiono, że "steniści" na miejsce akcji przyjadą "kitajcem" i będą czekać na sygnał rozpoczęcia akcji schowani na jego skrzyni oraz zaniechano przecinania kabli telefonicznych.

12 sierpnia 1943 r. Atak.

Niepowodzenie z 5 sierpnia nie spowodowało zarzucenia planu zdobycia pieniędzy. Tym bardziej, że "Michał II" informował, że w najbliższych dniach z banku ma wyruszyć kolejny, bardzo duży transport.
Żołnierze "Poli" nie musieli długo czekać. 11 sierpnia 1943 r., por. Kiźny otrzymał obiecaną informację o dużym transporcie pieniędzy, mającym wyruszyć z Banku Emisyjnego następnego dnia, czyli 12 sierpnia. Niezwłocznie postawiono uczestników ataku w stan gotowości. Rano następnego dnia "Pola" objechał całą trasę od ul. Bielańskiej do miejsca akcji, a następnie trasę odskoku do miejsca, w którym miały być ukryte zdobyte pieniądze.

O godzinie 9.00 telefon z Banku potwierdził wiadomość o transporcie. Z miejsca poderwano uczestników ataku, których skoncentrowano w rejonie akcji. Ostatecznie rozstawienie się miało nastąpić po kolejnym telefonie, informującym o przybyciu do Banku Emisyjnego policyjnego konwoju.
Na telefon ten czekał w herbaciarni na ul. Piwnej 2 ppor. "Jurek" z jednym z żołnierzy "Kosy" Stefanem Starzyńskim "Balonem". Telefon odezwał się o godzinie 10.45 obwieszczając ustalonym hasłem o rychłym wyruszeniu konwoju i informującym o stanie uzbrojenia eskorty. O godz. 11.00 ppor. "Jurek" odebrał jeszcze jeden telefon, który informował o wyruszeniu transportu z pieniędzmi, po czym wyszedł z herbaciarni i dał umówiony znak husteczką do nosa.


































Plan sytuacyjny:

I) Samochód ciężarowy tzw. "kitajec", II) Samochód ciężarowy z pieniędzmi, III) Samochód osobowy niemieckiej obstawy, IV) Wózek blokujący drogę, V) Barierki zagradzające wjazd na ul. Miodową, VI) Samochód ciężarowy ubezpieczenia tzw. "leoś", VII) Dwie grupy ataku.

1) por. Roman Kiźny "Pola", 2) ppor. Jerzy Kleczkowski "Jurek", 3) Zbigniew Skoworotko "Jarko", 4) Stanisław Martych "Mila", 5) Arnold Kubański "Jawor", 6) Stanisław Zołociński "Doman", 7) Andrzej Żupański "Andrzej", 8) Kazimierz Skrobik "Strażak", 9) Mieczysław Skrobik "Sacharyniarz", 10) Antoni Suchanek "Andrzejek", 11) Jerzy Leszczyński "Lotnik", 12) Stefan Starzyński "Balon", 13) Tadeusz Cackowski "Nowicjusz", 14) Klaudiusz Stysło "Biały", 15) Marek Szymański "Czarny", 16) Zygmunt Górka-Grabowski "Zając", 17) Jerzy Wolszczan "Jim", 18) Tadeusz Żupański "Tadeusz", 19) Jan Popowski "Podkowa", 20) Bogdan Gawroński "Davy", 21) Sławomir Bittner "Maciek", 22) Wiesław Krajewski "Sem", 23) Kazimierz Łodziński "Markiz", 24) Konrad Okolski "Kuba", 25) Marian Kołkowski "Marian", 26) Jan Kurkiewicz "Jasiek", 27) Tadeusz Szajnoch "Cielak", 28) Witold Podymski "Witek", 29) Stanisław Węgrzyn "Staszek", "Strzelec", 30) Mieczysław Słobodzianek "Kubuś", 31) Wiesław Chlebowski "Wiesiek", 32) Zbigniew Podymski "Zbyszek", 33) Władysław Wajnert "Władek", 34) Bronisław Grun "Szyb".

Po tym sygnale dwie łączniczki "Poli" - Barbara Rogowska "Baśka" i Maria Gabryjel "Myszka" udały się samochodem na Wolę, aby powiadomić ogrodnika, u którego pieniądze miały być ukryte. Po drodze powiadomiły one ppor. Bogdana Gawrońskiego "Dawy`ego" oraz trzy patrole na trasie odskoku, o wyruszeniu konwoju z pieniędzmi.
Natychmiast ustawiono barierki zamykające ruch na ulicę Miodową. Już w kilka minut po sygnale "Poli" wszyscy byli na swoich miejscach. U wylotu ul. Senatorskiej stał "kitajec" z dowodzącym zespołem "atak" ppor. Arnoldem Kubańskim "Jaworem" oraz ukrytymi na skrzyni dwoma "stenistami" (pchor. Andrzejem Żupańskim "Andrzejem" i pchor. Stanisławem Zołocińskim "Domanem"). Na przednich błotnikach pojazdu siedzieli por. "Pola i ppor. "Jurek", czyli dowódca akcji i jego zastępca.

Przed "kitajcem" stał wózek załadowany pudłami a przy nim pchor. Zbigniew Skoworotko "Jarko". W miejscu tym stał również kierowca "kitajca", Stanisław Matych "Mila", który miał prowadzić zdobyty samochód z pieniędzmi.
Po zabudowanej stronie ulicy Senatorskiej, na schodkach i wewnątrz sklepu elektrotechnicznego (kamienica nr 3) siedzieli żołnierze "Kosy": Kazimierz Skrobik "Strażak", Mieczysław Skrobik "Sacharyniarz", i Antoni Suchanek "Andrzejek". Obok, w sklepie warzywnym, ukryli się żołnierze "Kosy": Jerzy Leszczyński "Lotnik", Stefan Starzyński "Balon" i Tadeusz Cackowski "Nowicjusz".
Wymienieni żołnierze wchodzili w skład zespołu, który miał dostać się na skrzynię ciężarówki ZOM-u i obezwładnić znajdujących się tam policjantów, którzy uszliby cało spod ognia "stenistów".

W następnym sklepie i kawiarence (Senatorska 7) ukryli się żołnierze "Poli", którzy mieli obezwładnić niemiecką ochronę konwoju, jadącą samochodem za ciężarówką z pieniędzmi. W skład tego zespołu weszli: dowódca - pchor. Klaudiusz Stysło "Biały", ppor. Marek Szymański "Czarny", ppor. Zygmunt Górka-Grabowski "Zając", pchor. Jan Popowski "Podkowa", pchor. Jerzy Wolszczanin "Jum", pchor. Tadeusz Żupański "Tadeusz" i por. Bronisław Grun "Szyb" w charakterze obserwatora. Na rogu Senatorskiej i Miodowej znajdował się dwuosobowy zespół ppor. "Dawy`ego", który barierką zastawił przejazd na ul. Miodową ("Dawy" i "Wąsaty").

Na swoich stanowiskach ustawili się również członkowie zespołów osłonowych, składających się z harcerzy Oddziału Specjalnego "Jerzy". Całością dowodził pchor. Sławomir Maciej Bittner "Maciek", który zajął razem z Wiesławem Krajewskim "Semem" posterunek przy kolumnie Zygmunta. Najliczniejszy patrol, składający się z pięciu żołnierzy i dowodzony przez Kazimierza Łodzińskiego "Markiza" zajął stanowiska na rogach skrzyżowania ulic Senatorskiej z Miodową.
Miejsce to uprzednio opuścił, po ustawieniu barierek zespół "Dawy`ego". W skład patrolu weszli: Konrad Okolski "Kuba", Marian Małkowski "Marian", Jan Kurkiewicz "Jasiek",Tadeusz Szajnoch "Cielak", uzbrojeni w dwa Thompsony, sześć pistoletów i granaty.

Drugi patrol w składzie: Witold Podymski "Witek", Stanisław Węgrzyn "Staszek", Mieczysław Słobodzianek "Kubuś", uzbrojony w pistolet maszynowy, pięć pistoletów i granaty, ubezpieczał miejsce akcji od strony Nowego Zjazdu i Krakowskiego Przedmieścia.
Trzeci patrol w składzie: Wiesław Chlebowski "Wiesiek", Zbigniew Podymski "Zbyszek" i Władysław Wajnert "Władek", "Tramwajarz" z pistoletem maszynowym i czterema pistoletami oraz granatami, osłaniał akcję od strony ul. Podwale.

Kilkanaście minut po 11-stej żołnierze "Poli" zobaczyli nadjeżdżający od Placu Teatralnego konwój. Transport najprawdopodobniej skręciłby w ul. Miodową, gdyż zatrzymał się na rogu i dopiero po chwili ruszył prosto, w ulicę Senatorską.
Nie jechał zbyt szybko, gdyż kierowca ciężarówki ZOM zobaczył "kitajca" zajmującego połowę jezdni i w końcu zatrzymał się przy nim, gdy tylko pojawił się wózek z pudłami, pchany przez pchor. "Jarkę".
W momencie, gdy konwój się zatrzymał por. Kiźny strzelił przez dach ciężarówki, dając sygnał do rozpoczęcia akcji.
Niemal równocześnie "Doman" i "Andrzej" otworzyli ogień ze stenów do dwóch policjantów, siedzących w przednich rogach ciężarówki. Wszyscy czterej policjanci, trafieni czy też nie, natychmiast zniknęli za ścianami skrzyni i tylko jeden z nich strzelał na oślep w kierunku atakujących.

Równocześnie zaatakowało sześciu żołnierzy "Kosy", którzy bez oporu ochrony konwoju opanowali skrzynię, wyrzucając policjantów za burtę, na ulicę. Usunęli także ciała poległych w strzelaninie dwóch pracowników Banku Emisyjnego. Pozostali natychmiast sami się ewakuowali.
W opisywanym ataku nie wziął udziału "Balon", który przy wyjściu z ukrycia został ranny w pachwninę. W tym samym czasie wymienili się kierowcy ciężarówki. Kierowca "zomowca" w popłochu wyskoczył w samochodu, a jego miejsce zajął "Mila", dotychczasowy kierowca "kitajca".
Równolegle na pl. Zamkowym pojawił się niemiecki samochód osobowy, z którego wyskoczył oficer Wehrmachtu i rozpoczął ogień w kierunku grupy "Poli". Serii nie zdołał dokończyć trafiony przez "Sema". Mimo to kule niemieckie zdołały dosięgnąć siedzącego w szoferce urzędnika bankowego, którego miejsce zajął por. Kiźny i "Jarko".

W międzyczasie "steniści", po oddaniu serii, zeskoczyli z "kitajca" i już w biegu , zmieniając magazynki, załadowali się do samochodu z cennym ładunkiem. W trakcie wsiadania "Doman" został trafiony w udo przez Niemca strzelającego z ul. Senatorskiej od strony pl. Teatralnego.
Podczas opisywanych wyżej wypadków grupa "Białego" wybiegła z kryjówek i zasypała ogniem samochód osobowy osłony, w którym obok cywilnego kierowcy siedział policjant, a na tylnym siedzeniu umundurowany strażnik bankowy i komendant straży - Nadellgast. Wszyscy wymienieni zginęli.
Po wykonaniu swojego zadania grupa załadowała się na skrzynię "kitajca", poza "Tadeuszem", który wsiadł do samochodu z pieniędzmi. Podobnie postąpił ppor. "Jurek". Ranny "Balon" zdołał uczepić się na stopniu ruszającego "kitajca".

Dowodzona przez Macieja Bittnera "Maćka" osłona akcji także miała pełne ręce roboty. Po zlikwidowaniu oficera Wehrmachtu przez "Sema", na pl. Zamkowym znaleźli się dwaj policjanci niemieccy, nadbiegając z jego głębi. Obaj zostali zabici lub ranieni serią z Thompsona. Akcja została zakończona, teraz trzeba było tylko sprawnie przeprowadzić odskok.



Dowódcy akcji. Od lewej: por. Roman Kiźny "Pola" i ppor. Jerzy Kleczkowski "Jurek".

Od pierwszych strzałów "Poli" do momentu rozpoczęcia odskoku minęły dwie i pół minuty. Poległo trzech pracowników banku: Tadeusz Buczak, Mieczysław Wachniewski i Władysław Pyrzanowski, a czterech innych: Mikoda, Andrzej Proga, Marian Dolarski i Słowikowski zostało rannych.
Według raportów policji niemieckiej zabitych zostało sześciu policjantów, natomiast sześciu zostało rannych. W akcji zdobyto około 106 milionów złotych (według obowiązującego wówczas kursu czarnorynkowego - 1 milion dolarów) oraz pewną kwotę ostmarek i marek niemieckich. Łupem atakujących padł też pistolet maszynowy Bergmann, trzy karabiny i dwa pistolety (P-08 "Parabellum").

Odskok.

Samochód z pieniędzmi ruszył i skręcił na Podwale, rozpoczynając równie ryzykowny jak sama akcja odwrót. Ulica, zwykle ruchliwa, ziała pustką. Wszyscy przechodnie, słysząc bliskie strzały, jak na komendę poukrywali się w najbliższych bramach.
Chwilę po starcie ciężarówki ZOM-u, na skrzyni zauważono nie wykrytego dotąd policjanta, którego wyrzucono z pędzącego samochodu. Potoczył się kilka razy po jezdni, ale szybko wstał i wbiegł do najbliższej bramy.

W ślad za zomowską ciężarówką w Podwale wjechał "kitajec", który podczas skrętu zgubił uczepionego na stopniu i rannego pchor. "Balona". Na szczęście chwilę później, w tą samą ulicę wjechał "leoś", który się zatrzymał czekając na grupę "Markiza", mającą nadbiec od strony ul. Miodowej. Kiedy miano już ruszać "Xiążę" dostrzegł leżącego "Balona". Na dany sygnał zeskoczyli obok niego "Maciek", "Marian", "Władek" i "Kuba" i szybko załadowali rannego i nieprzytomnego "Balona" na skrzynię "leosia".

Z Podwala trasa odskoku biegła przez ulice: Kilińskiego, Długą do Freta. Na ul. Kilińskiego z dużej kamienicy posypały się, na oba samochody osłony, na szczęście niecelne strzały. Na ulicy Freta zainstalowano pierwszy patrol harcerzy, którego członkowie z entuzjazmem machali bojowcom. Na trasie całego odskoku rozlokowano jeszcze dwa takie patrole.

Dalsza droga prowadziła ulicą Zakroczymską na Żoliborz, następnie ulicą Zajączka do Al. Wojska Polskiego, Piaskową i dalej ul. Tatarską obok Cmentarza Powązkowskiego do ul. Ostroroga. Tutaj od konwoju odłączył się "leoś", który pojechał do Szpitala Wolskiego, aby przekazać rannego "Balona". Oto jak relacjonował po latach to wydarzenie, wówczas już profesor Kazimierz Łodziński "Markiz":

"Opóźnienie spowodowane rannym "Balonem", spowodowało, że kierowca "leosia" trafił na ul. Leszno. Ku naszemu przerażeniu ulica była zamknięta. Ale kierowca sprawnie wycofał wóz i skierował go na ul. Górczewską. Z dala ukazały się zarysy Szpitala Wolskiego (ul. Płocka 26).
Studenci tajnego nauczania medycznego krzyknęli niemal razem, musimy zostawić rannego w szpitalu. Brama była otwarta, więc problemów z wjazdem nie było. Skierowano się do peryferyjnych pomieszczeń, gdzie znajdowało się prosektorium. Tu pojawił się niespodziewanie Andrzej Malinowski "Włodek", który przewidywał ewentualność włączenia szpitala do akcji.
Prosektorium było miejscem pracy pana Augustyniaka - prosektora. Znał dobrze studentów, więc nie pytając o szczegóły, zarządził rozpakowanie w tymczasowo zwolnionym pokoju zajęć tajnego nauczania anatomii patologicznej, skąd grzecznie lecz stanowczo wyprosił docent Chodkowską, która natychmiast włączyła się do likwidowania kompromitujących śladów. W międzyczasie przybyli: dyrektor szpitala dr med. Piasecki oraz chirurg dr Leon Manteufel, którzy zajęli się rannym. Żadnych pytań. Wszyscy zachowywali się jakby od dawna byli znajomymi.

Zamieszanie wywołane wjazdem samochodu z otwartą platformą pełną młodych ludzi zauważyły siostry szarytki, zarządzając natychmiastowe zamknięcie okien i położenie się do łóżek, bo zaczyna się obchód lekarski - o tej porze nigdy nie było obchodów. Dwie siostry bardzo dyskretnie zapakowały broń w szpitalne prześcieradła i zaniosły w bezpieczne miejsca.
Chirurg polecił przeniesienie rannego na salę operacyjną, a po operacji przygotował salkę oznaczoną napisem: Tuberkuloza - Gruźlica".


Pozostałe dwie ciężarówki pojechały ul. Gostyńską, Płocką i Górczewską na ul. Sowińskiego 47, gdzie mieściło się gospodarstwo ogrodnicze. Czekał tam już właściciel posesji, Bronisław Ruchowski "Bratek".
Ciężarówka z cennym ładunkiem wjechała jej teren. Worki zostały szybko przeniesione do przygotowanego, sporego dołu, gdzie przykryto je ziemniaczanymi łęcinami. Po tym prowizorycznym ukryciu pieniędzy, obie ciężarówki odjechały. "Kitajec" do zakonspirowanego garażu, a samochód ZOM-u na ul. Ordona, gdzie go pozostawiono. Następnie telefonicznie, wezwano karetkę pogotowia do rannego "Domana".
W zakładzie "Bratka" pozostało czterech ubrojonych ludzi jako osłona. W nocy, pod osłoną ciemności, worki z pieniędzmi przeniesiono do szklarni, zapakowano do skrzynek, a następnie zasypano pomidorami i innymi warzywami.
Z powodu braku dostatecznej ilości skrzynek, część pieniędzy włożono do worków i na wierzch wrzucono warzywa.

Następnego dnia, już z samego rana sytuacja dla ochrony łupu stała się bardzo napięta, gdyż przed bramą posesji "Bartka" zainstalowano posterunek policji granatowej. Szybko jednak okazało się, że zadaniem "granatowych" jest kontrolowanie jadących drogą wozów. Po jakimś czasie posterunek został zwinięty, dzięki czemu możliwa była wymiana grupy chroniącej worki z pieniędzmi.
Po kilku godzinach wezwano dużą platformę dwukonną, na którą załadowano skrzynki oraz worki z pieniędzmi.
Na platformę wsiedli: ppor "Jurek" oraz podchorążowie "Andrzej" i "Podkowa" z pistoletami maszynowymi pod płaszczami. Pojazd ruszył ulicą Wolską do Śródmieścia. Z całą pewnością trzeba stwierdzić, że cała wyprawa była bardzo ryzykowna, ponieważ ryzyko wpadnięcia na patrol niemiecki było bardzo duże. W razie kontroli wywiązałaby się walka, co z całą pewnością skończyłoby się utratą pieniędzy.
Na szczęście jednak nic takiego się nie wydarzyło i transport szczęśliwie dotarł na ul. Śliską 15, gdzie w tym czasie stał pusty, opuszczony sklep. W nim, na przesyłkę czekał przedstawiciel władz finansowych Polski Podziemnej.

Epilog.

Reakcja niemiecka na opisywane wyżej wydarzenia była natychmiastowa. W krótkim czasie miejsce akcji zostało otoczone gęstym kordonem policyjnym, a następnie zaczęły zjeżdżać się samochody z niemieckimi dygnitarzami.
Z miejsca rozpoczęto także serię przesłuchań pracowników Banku Emisyjnego. W związku jednak z tym, że dyrektor banku podlegał bezpośrednio generalnemu gubernatorowi, sprawę przejęła grupa gestapowców z Krakowa, która po przybyciu do Warszawy, wyręczyła tutejszy urząd Sipo u SD. Z punktu widzenia Komendy Głównej AK była to okoliczność bardzo sprzyjająca, gdyż warszawska policja bezpieczeństwa, doskonale obeznana z podziemiem w stolicy, nie czuła się odtąd odpowiedzialna za wykrycie sprawców i odzyskanie pieniędzy.

Po kilku dniach, w sklepie "Auto-Service" na Nowym Świecie 9, niedaleko Banku Gospodarstwa Krajowego przy Alejach Jerozolimskich, w dużej witrynie sklepowej Niemcy wystawili wózek z Senatorskiej ze skrzyniami oraz kilka worków, w których były zapakowane pieniądze. 26 sierpnia władze okupacyjne wywiesiły również ogłoszenie o wysokich nagrodach, wyznaczonych za pomoc w znalezieniu pieniędzy: milion złotych za udzielenie informacji, które pomogłyby w znalezieniu pieniędzy, a pięć milionów za ich odzyskanie.
Wiadomo również, że w części urzędów pocztowych listy adresowane do Niemców, według wskazań obwieszczenia były przez członków podziemia otwierane i czytane. Żadnych istotnych doniesień nie stwierdzono.

Wszystkie wysiłki niemieckie, aby złapać sprawców napadu, nie przyniosły pozytywnego dla nich efektu i prowadzone długi czas śledztwo zakończyło się fiaskiem. Na wysiłki policji bezpieczeństwa o pozyskanie delatora na swój sposób zareagowała organizacja "Wawer", która naklejała na afisze niemieckie pasek papieru z napisem: "Dziesięć milionów dajemy każdemu, kto wskaże następny transport".

Brak niemieckich represji, jako odwet za zabicie strażników oraz wykradzenie tak ogromnej sumy, wskazywałby na to, iż okupant nie był pewny, czy napadu dokonali członkowie podziemia, czy też był to napad o charakterze czysto kryminalnym. Jest to okoliczność bardzo możliwa, gdyż niemieckie reakcje na akcje polskiego podziemia były w tym czasie bardzo krwawe, a jak wiadomo nie było w tym okresie żadnych, stwierdzonych i nasilonych egzekucji więźniów Pawiaka.

Koniec.




powrót.


copyright 2007, Radosław ""Butryk"" Butryński
Design by Scypion