Nr ISSN 2082-7431
Polska Podziemna
Akcja "N"


Akcja "N"

Cel.

Według dzisiejszej terminologii Akcję "N" (Niemcy) nazwalibyśmy wojną psychologiczną.
Jej głównym celem było rozłożenie od wewnątrz armii i administracji niemieckiej poprzez wpajanie żołnierzom i urzędnikom przekonania, że III Rzesza już wkrótce zostanie pobita i że spadną na nią wielkie klęski i zniszczenia. Ważnym zadaniem akcji było także poróżnienie żołnierzy z partią narodowosocjalistyczną, której członkowie:

"żyli w luksusach na tyłach frontu, jego (żołnierza) kosztem i kosztem jego rodziny, razem z Gestapo i żandarmerią oraz wojskami SS, tymi legionami uprzywilejowanych pretorianów, zadzierających nosa i z góry patrzących na żołnierza liniowego, marznącego i przelewającego krew na froncie wschodnim".



Na zdjęciu: "Der Klabautermann" miesięcznik satyryczny wydawany w latach 1942-1943.

Według haseł głoszonych przez prasę "enowską" każdy żołnierz niemiecki, jeśli pragnął wrócić z Polski cały i zdrowy do domu i rodziny, to gdy Polacy wystąpią zbrojnie, powinien czym prędzej złożyć broń i czekać aż zostanie odesłany do Niemiec.
W kalkulacjach gen. Roweckiego i Referatu "N" powołanego do realizacji planu, myślą przewodnią była nadzieja, że pod wpływem klęsk wojennych Niemcy załamią się moralnie i zaczną dezerterować. Stąd też szczególny nacisk na podważenie morale niemieckiego wojska i ludności cywilnej.

Referat "N"

Zadanie poprowadzenia działalności propagandowej gen. Rowecki powierzył szefowi Biura Informacji i Propagandy (BIP) płk Janowi Rzepeckiemu "Prezesowi", który w ramach podległego mu Biura utworzył Referat "N".
Jego szefem w 1940 r., został Tadeusz Żenczykowski "Kania", człowiek o doskonałym instynkcie organizatorskim, charakteryzujący się niepospolitą energią i umiejętnościami w zakresie budowy dobrze prosperującego zespołu.

Referat "N" dzielił się na wydziały:

- organizacyjny,
- studiów,
- redakcyjny,
- akcji specjalnych i kolportażowy.

Terytorium objęte działalnością akcji początkowo ograniczało się do Generalnej Guberni, z biegiem czasu jednak pisma "enowskie" kolportowane były na terenach wcielonych do Rzeszy i w samej Rzeszy oraz na obszarze wschodnim, aż po front wschodni.

Głównymi środkami propagandowymi było pięć periodyków, wydawanych w języku niemieckim i jeden w języku polskim.
Dla żołnierzy niemieckich, walczących na froncie wschodnim przeznaczone były: "Der Soldat" i jego następca "Der Frontkämpfer" - wydawane w latach 1941 - 1944, "Bilder für die Truppe" z fotografiami obliczonymi na wywołanie u oglądających stanu przygnębienia, "Der Klabautermann" (1942-1943) - satyryczne pismo ilustrowane.
Dla ludności niemieckiej w Rzeszy i na terenach do niej wcielonych przeznaczono periodyk zatytułowany "Der Hammer" (1941) zmieniony później na "Der Durchbruch" (1942-1943).
"Die Ostwache" przeznaczony był dla Niemców w Generalnej Guberni, natomiast "Die Zukunft" ("Przyszłość") (1943-1944) wydawany w języku polskim, przeznaczony był dla Volksdeutschów.

"Der Soldat" redagowano jako organ antyhitlerowskiej konspiracji w Wehrmachcie. Pierwszy numer został rozkolportowany we wrześniu 1941 r., nosił on datę 15 lipca 1941 r. i numer 7.
I tak na przykład w jednym z numerów "Der Soldat" donoszono o rzekomym spisku w Wehrmachcie kierowanym przez feldmarszałka Waltera von Reichenau. Ukazało się pięć numerów pisma, potem je zawieszono, by upozorować, że śmierć marszałka (która nastąpiła wkrótce po ukazaniu się informacji o rzekomym spisku) była ciężkim ciosem dla "opozycji generalskiej".

Następca "Der Soldat" - "Der Frontkämpfer", przedstawiał von Reichenaua jako bohatera, przywódcę opozycji w wojsku przeciwko Hitlerowi, najzdolniejszego generała, który swoją odwagę cywilną przypłacił życiem.
Dodatkowo przepowiadał on, że wojna została przez Hitlera już przegrana, bowiem nie ma on pojęcia o prowadzeniu operacji wojskowych, a armia wykrwawia się tylko w obronie partii i Gestapo.

To właśnie "Der Frontkämpfer", jako miesięcznik redagowany rzekomo przez żołnierzy niższych stopni, podburzał frontowców przeciwko funkcjonariuszom partyjnym. Łącznie rozkolportowano 16 numerów tego pisma.
Obie gazety pisały także o sensacyjnym rozłamie w Oberkommando der Wehrmacht oraz o walce między Hitlerem i partią a zasłużonymi generałami, z których wielu zostało już zlikwidowanych, lub znalazło się w niełasce.

Poza pismami Referat "N" wydawał również w języku niemieckim szereg broszur i ulotek, które charakteryzowały się dużą pomysłowością i dotyczyły różnych dziedzin życia.
I tak np. do obiegu weszła broszura z mylącymi okładkami, na których widniał tytuł "Der Rotte Terror" i rysunek przedstawiający Stalina depczącego zwłoki ludzkie, podczas gdy treść omawiała terror niemiecki w Polsce, zaś wstrząsające zdjęcia przedstawiały egzekucje dokonywane na polskiej ludności.



Na zdjęciu: Tadeusz Żeńczykowski. Szef Akcji "N".

Druga z broszur - "Der Grösste Lünger in der Welt" przedstawiała na okładce np. Churchilla z flagą angielską i napisem "Garantie", depczącego ludzkie czaszki z napisami "Belgien, Danemark i Holland". W treści zestawiano kłócące się ze sobą fragmenty przemówień i pism Hitlera.
Trzecia z broszur "Der Windmacher" miała za zadanie ośmieszyć Hitlera i partię hitlerowską.

Ponadto wydrukowano setki ulotek pochodzących od rzekomych niemieckich organizacji podziemnych (np. grupy Hessa). Nawoływały one do obalenia Hitlera, krzewiły separatyzm i doskonale naśladowały rozporządzenia władz niemieckich.

I tak np. wydano dwa zarządzenia dotyczące nowych zasad urlopowych dla żołnierzy frontowych. Druki zostały rozesłane rzekomo przez Oberkommando der Wehrmacht i mówiły o konieczności wysłania na urlop żołnierzy, którzy: nie mieli urlopu od 12 miesięcy, brali udział w kampanii zimowej, co najmniej 6 miesięcy byli na froncie wschodnim lub 9 miesięcy walczyli na pierwszej linii, byli ranni lub chorzy oraz tych, których rodziny ucierpiały wskutek bombardowań.
Wynikało więc z niego jasno, że prawie każdemu z żołnierzy Wehrmachtu przysługuje urlop. Niezadowolony żołnierz dowiadywał się ponadto, że za wykonanie lub niewykonanie tego rozporządzenia odpowiedzialni są jego bezpośredni zwierzchnicy.

Wreszcie w pewnego gatunku ulotkach sięgnięto również po pornografię, by pokazać żołnierzom jak rozpustnie żyją na tyłach dygnitarze partyjni i SS-mani.

Szczególnie trafione były tzw. druki "oficjalne", np. instrukcja przeciw odmrożeniom. Podpisana nazwiskiem berlińskiego lekarza, a opracowana przez "enowskich" lekarzy w taki sposób, że opisując w formie przepisów określających, jak odmrożeń uniknąć, budziła przerażenie wśród młodych rekrutów przygotowywanych masowo na front wschodni.

Druki "oficjalne" stawiały ich również w obliczu okropności rosyjskiej zimy. Największa ich złośliwością było zalecanie maści i leków, które w Wehrmachcie nie były dostępne.



Temu samemu celowi służył rzekomy apel żołnierzy jednego z pułków piechoty walczącego na froncie wschodnim, skierowany do ojczyzny. Żołnierze w liście skarżyli się na brak ciepłej odzieży, przeznaczonej dla SS-manów i rozpisywali się na temat rosyjskiej zimy.
Inne znów ulotki naśladowały styl i język pewnych osobistości hitlerowskich, jednocześnie uderzając w hitleryzm, jak np. odezwa z 1 maja 1943 r. z doskonale podrobionym podpisem Goebbelsa.

Rozlepiano także na ulicach Krakowa i rozsyłano do urzędów niemieckich afisz w języku polskim i niemieckim z podpisem Ohlenbuscha szefa wydziału propagandy GG, informujący o straceniu przez Sowietów pod Smoleńskiem tysięcy oficerów polskich, w sposób wykazujący bardzo prymitywne metody mordowania ludzi. W związku z tym wydział propagandy zorganizuje popularne wycieczki do Oświęcimia, Majdanka i innych podobnych miejsc, aby ludność polska zapoznała się z takimi humanitarnymi metodami stosowanymi przez Niemców, jak komory gazowe i parowe, płyty elektryczne, oraz krematorium w Oświęcimiu o przelotności 3 000 osób na dobę.

Inne sfałszowane rozporządzenia nakazywały rejestrację kotów w Generalnej Guberni, dokonywały zmian w dostawach kontyngentów, zawiadamiały o wprowadzeniu ekspresowego typu przepustek samochodowych z zielonym paskiem na ukos, które zwalniały od obowiązków kontroli przewożonego ładunku.

Zanim podstęp ten się wydał, setki samochodów w ekspresowym tempie przewiozły broń, amunicję, żywność i lekarstwa ze składnic AK, lub do nich. Żandarmi na widok takiej przepustki salutowali i ponaglali kierowców do odjazdu.

Największym sukcesem tego typu akcji okazało się rozplakatowanie zarządzenia Wyższego Dowódcy SS i Policji w GG, SS-Obergruppenführera Koppego, z 24 lutego 1944 r., nakazującego całkowitą ewakuację Niemców z Generalnej Guberni. Wywołało to wśród nich popłoch i tylko natychmiastowe uruchomienie kontrakcji telefonicznej zapobiegło masowemu exodusowi Niemców.

Innym rodzajem Akcji "N" były napisy na ścianach domów, słupach ogłoszeniowych i przerabianie niemieckich sloganów propagandowych, np. w napisie "Deutschland siegt in allen Fronten" (Niemcy zwyciężają na wszystkich frontach) zmieniano literę "s" na "l" i zamiast "zwyciężają", przechodzeń czytał "Liegt" co znaczy "leżą". Podobnie czyniono z plakatowym podpisem generała SS Modera, który zmieniono na "Mörder (Morderca).
Napisy "Oktober" robione nocą w całym kraju przez tysiące członków podziemia, mające przypominać o klęsce poniesionej przez Niemcy w pierwszej wojnie światowej, wywołały kontrakcję niemiecką. Przed słowem "Oktober" umieszczano liczbę 26, a po nim dopisywano "vier Jahre des GG" (26 października cztery lata GG), co znów wywołało dalsza akcję podziemia, a mianowicie dopisek "i ani dnia dłużej". Ten pojedynek Niemcy także przegrali.

Kolportaż.

Dla powodzenia Akcji "N" konieczne było nie przerzucanie wydawnictw od czasu do czasu, a zorganizowanie zwartej sieci kurierów, którym trzeba było zapewnić warunki częstego i bezpiecznego przekraczania granicy w obu kierunkach. Konieczne było też stworzenie na terenie ziem włączonych do Rzeszy, sieci kolportażu i kurierów, którzy zajęliby się przerzutem prasy w głąb Rzeszy. Cele te zostały osiągnięte dość szybko.

Oprócz sieci kurierów przy kolportażu wykorzystywano pocztę niemiecką, którą to drogą rozesłano większą część "bibuły". Odbywało się to w ten sposób, że kurier - najczęściej prawdziwy lub fałszywy kolejarz - jechał do Berlina, Monachium lub Drezna, skąd pocztą niemiecką druki "enowskie" rozchodziły się na upatrzone adresy w Rzeszy. Udawało się to dzięki temu, że na kopertach widniał jakiś urzędowy nadruk, więc nic niepodejrzewający urzędnicy pocztowi puszczali wywrotowe wydawnictwa w obieg.
Adresat przesyłki był zarazem kolporterem. Przed szpitalami, na dworcach, na placach na terenach wcielonych do Rzeszy wisiały skrzynki, do których Niemcy wrzucali pisma ilustrowane dla żołnierzy na froncie. Kolporter wklejał "enowską bibułę" do środka niemieckich magazynów i w ten sposób, znowu na koszt niemieckiej poczty polowej, wędrowała ona na front.

Łatwo sobie wyobrazić niemieckiego żołnierza, który otwiera ilustrowany magazyn, w nim znajduje ulotkę, w której czyta "prawdę" o nadużyciach w partii i administracji, o fatalnej sytuacji aprowizacyjnej, o załamaniu się produkcji zbrojeniowej i rzeczywistych skutkach bombardowań i o całej masie faktów, z których wynika, że wojna jest przegrana, a im dłużej potrwa, tym większe będą tylko niemieckie straty.
Co więcej, czyta i myśli, że tak wygląda rzeczywista sytuacja w Niemczech, bo są to przecież wieści od rodaków.

Rezultaty. Próba oceny.

Dzięki wiedzy jaką posiadamy dzisiaj, można stwierdzić z całą stanowczością, że cele jakie postawił sobie Referat "N" zostały w pełni zrealizowane.
Stopień dezinformacji doszedł do tego stopnia, że nawet placówki wywiadowcze ZWZ-AK w Niemczech uznały "enowskie" druki za robotę niemieckiej, antyhitlerowskiej opozycji i z różnych punktów w głębi Rzeszy przesyłały do kraju tajne raporty informujące o pojawiającej się niemieckiej prasie podziemnej, a także o wyczuwalnych symptomach osłabiania ducha bojowego w społeczeństwie niemieckim i w Wehrmachcie. Do niektórych raportów dołączone były egzemplarze druków "enowskich".




Na zdjęciu: Ulotka dywersyjna w języku włoskim kolportowana wśród żołnierzy włoskich jadących na front wschodni.

W połowie 1943 r. akcja "N" osiągnęła szczytowy punkt rozwoju. Sieć organizacyjna sięgała od Szczecina i Wrocławia po Płoskirów na wschodzie. W ciągu pierwszych dwóch lat działalności, na powodzenie akcji "N" pracowało ponad tysiąc osób: tłumaczy, redaktorów, drukarzy, kurierów i kolporterów.

Jedną z najprężniej działających komórek "enowskich", oprócz warszawskiej, był jej odpowiednik w Łodzi, który nie tylko korzystał z materiałów dostarczanych ze stolicy, ale produkował swoje.

Bazując na świetnej znajomości łódzkiego środowiska niemieckiego preparował on anonimy, mające na celu skłócenie Niemców na ważnych stanowiskach. Listy te zawierały część prawdy a naprowadzały na rzekomego "autora". Wskutek tych działań wśród Niemców mieszkających w Łodzi zdarzały się bójki.

Wiosną 1944 r. akcja "N" została zahamowana głównie w wyniku wykrycia sporej części drukarni referatu. W jednej z nich Niemcy odkryli archiwum druków.
W porównaniu z innymi komórkami ZWZ-AK aresztowania wśród personelu Referatu "N" były stosunkowo rzadkie. W jeden z "kotłów" urządzonych w lokalu kontaktowych, przez warszawskie Gestapo został złapany redaktor pisma "Die Ostwache", Stanisław Wrona.

Niestety Wrona nie wytrzymał tortur i załamał się przy przesłuchaniu podając nazwisko Daromiły Żenczykowskiej, żony Tadeusza Żenczykowskiego. Następnego dnia D. Żenczykowska została aresztowana w pracy. W czasie przesłuchań nikogo jednak nie zdradziła, i to mimo konfrontacji ze Stanisławem Wroną. Po jego aresztowaniu Tadeusz Żenczykowski był jedną z najbardziej poszukiwanych osób w Warszawie.
W czerwcu 1944 r., zdołano schwytać szefa łódzkiego Referatu "N" Jana Lipisza "Anatola", którego wkrótce rozstrzelano.

Kończąc chciałbym zacytować słowa gen. Tadeusza Komorowskiego, które są najbardziej miarodajną oceną Akcji "N":

"Pojawienie się chociażby jednego wydawnictwa tej niby prasy podziemnej alarmowało Gestapo całego okręgu. Spotkał nas zaszczyt cytowania w tajnych rozkazach sztabu niemieckiego, w których ostrzegano dowódców poszczególnych armii przed drukami pochodzącymi rzekomo z Rzeszy, a w rzeczywistości produkowanymi we wrogich "kuchniach".
Nigdy jednak Niemcy nie odważyli się oficjalnie przyznać, że te kuchnie znajdowały się w Polsce, czy też, że jakikolwiek z ujarzmionych narodów mógł z powodzeniem wymierzyć im cios w dziedzinie, którą uważali za swoją specjalność- w propagandzie".


Koniec.





powrót do strony głównej


copyright 2007, Radosław ""Butryk"" Butryński
Design by Scypion