Zbrodnia w Malmédy.

Słynną, masową zbrodnią wojenną Waffen-SS na Zachodzie było wymordowanie jeńców z amerykańskiego 285. batalionu obserwacyjnego artylerii przez Kampfgruppe "Peiper". Wydarzenie to miało miejsce podczas niemieckiej ofensywy w Ardenach. Jak pamiętamy była to ostatnia niemiecka próba odwrócenia losów wojny na froncie zachodnim. Zbrodnia ta jest wielokrotnie opisywana, niemniej przypomnę skrótowo wydarzenie.

16 grudnia Kampfgruppe "Peiper" rozpoczęła samotny rajd w głąb pozycji alianckich. 17.12.1944 r. niedaleko na północ od Thirimont z prowadzącego czołgu ostrzelano amerykański konwój poruszający się po drodze Malmedy - Ligneuville. Konwój należał do baterii "B" z 285. dywizjonu obserwacyjnego artylerii polowej, z amerykańskiej 7. DPanc W trzydziestu ciężarówkach i samochodach terenowych znajdowało się około 140 żołnierzy pod dowództwem kpt. Rogera L. Millsa.
Żołnierze SS natychmiast otworzyli ogień, który spowodował, że nie posiadający doświadczenia bojowego Amerykanie w wielkim zamieszaniu poszli w rozsypkę. Pierwszym strzałem trafiony został samochód prowadzący konwoju, a potem następne. Kiedy zaskoczeni Amerykanie wyskoczyli z pojazdów, aby szukać osłony, towarzyszący czołgom grenadierzy pancerni wkroczyli do akcji. Część żołnierzy amerykańskich odpowiedziała ogniem, inni próbowali się poddać, a część uciekła do lasu rosnącego nieopodal drogi.

Jadący w czole kolumny Peiper pojechał dalej na zachód. Ominął powstałe zamieszanie, pozostawiając kompanię czołgów, aby załatwiła sprawę Amerykanów. Dowodził nią SS-Sturmbannführer Werner Pötschke, który nie dożył do końca wojny. Najstarszy stopniem, żyjący jeszcze oficer amerykański, porucznik Virgil T. Lary, po stwierdzeniu że jego ludzie nie mają szans, wydał rozkaz poddania się. Ci, którzy przeżyli zostali zebrani na podwórzu przydrożnego zajazdu. Podczas nieobecności Peipera doszło do wymordowania części jeńców.
Wokół tego wydarzenia narosło wiele legend i niejasności, dlatego spróbuję je szczegółowo przedstawić.

Po rozbrojeniu Amerykanów, zebrano ich na ogrodzone pole w pobliżu skrzyżowania dróg w Baugnez koło Malmédy. Jeńców pilnowały załogi dwóch czołgów PzKpfw IV. Niemcy twierdzą, że jeńców było około 20, belgijscy świadkowie mówili o 30 - 35, Amerykanie zaś twierdzili, że było ich ponad 120. Inne źródła podają łączną liczbę jeńców od osiemdziesięciu do dwustu, (prawdopodobnie byli wśród nich również wzięci do niewoli przez grupę Peipera w innych miejscach).
Tak czy inaczej, w kierunku grupy jeńców strzelił rumuński Volksdeutsch, SS-Rottenführer Georg Fleps z załogi czołgu numer 731. Jeńcy rozpierzchli się, a wtedy ogień otworzyli żołnierze z przejeżdżających ciężarówek, nieświadomi przyczyny ucieczki, jak im się zdawało, Amerykanów. W rezultacie ostrzału i późniejszego dobijania rannych większość jeńców zginęła, choć kilkudzięciu udało się uciec.

William Merriken, obserwator z 285. batalionu artyleryjskiego armii amerykańskiej i zarazem jeden z 43 żołnierzy ocalałych z masakry, przedstawia odmienną wersję tej tragedii: "Staliśmy w małych grupkach, czekając na jakiś samochód, który mógłby nas podwieźć do obozu jenieckiego" - opowiada. - "Na drodze stały dwa czołgi i pojazd półgąsienicowy; wygladało na to ze nas pilnują. Nagle jakiś Niemiec w pojeździe wstał i wycelował z pistoletu. Zabił jednego Amerykanina, potem drugiego i trzeciego. Kiedy oba czołgi zaczęły ostrzeliwać nas z karabinów maszynowych, ja, choć nie trafiony, padłem na ziemie. Tamci strzelali jeszcze przez chwilę, słyszałem jak pocisko trafiają ciała leżących obok mnie i w ziemię.Potem minęły nas dwie kolumny pojazdów, z których też zaczęto nas ostrzeliwać. Wreszcie nastała cisza, ale wkrótce usłyszałem kroki dwóch zbliżających się Niemców. Stanęli tuz nade mną. Czyjeś ciało przygniatało mi nogi, leżało w poprzek. Kiedy się poruszyło, jeden z tych dwóch strzelił do niego z pistoletu. Pocisk zabił rannego i utkwił w moim kolanie, ale udało mi się pozostać w bezruchu".
Merriken postanowił uciec w stronę lasu.
"Podniosłem się i poszedłem na przełaj przez pole. Ujrzałem jakis dom. Kiedy zbliżałem się do ogrodzenia, na drodze pojawił się oficer SS. Wycelował do mnie z pistoletu, ale broń nie wypaliła. Oficer puscił się pędem, chciał zatrzymać kilku innych jeńców, którzy ucielaki jak ja. Mnie udało się przeleźć przez parkan i ukryć w jakiejś szopie".
Z 71 zabitych, 40 jeńców zamordowano z bliska strzałem w tył głowy.

Trudno jest dzisiaj ustalić jak było naprawdę.
Później Niemcy utrzymywali iż ogień otworzono w czasie podjętej przez jeńców, albo przynajmniej przez ich część, próby ucieczki z zagrody przy drodze i że ów przypadek, choć pożałowania godny, stanowi niewybaczalną wojenną tragedię. Twierdzeniu temu kategorycznie zaprzeczają ocalali, którzy stanowczo twierdzili, że nie podejmowano prób ucieczki. Dowodzący obroną Malmédy, dowódca amerykańskiego 291. batalionu saperów, pułkownik David E. Pergrin, prowadząc osobiście rozpoznanie w kierunku południowym, słyszał strzały z karabinów maszynowych oraz krzyki. Czterech żołnierzy potykając się, wybiegło z lasu i nieskładnie opowiadało o masakrze jeńców, do której właśnie doszło. Zabrano ich ze sobą do Malmédy.
Przez kilka następnych godzin jeszcze trzynastu uciekinierów, włącznie z porucznikiem Larym, dotarło do Malmédy. Pergrin o szczegółach masakry natychmiast poinformował przez radio przełożonych.


Następnego dnia wieści dotarły do Najwyższego Dowództwa Ekspedycyjnych Sił Sprzymierzonych (SHAEF) oraz dowództwa 12. GA w depeszy z amerykańskiej 1. Armii:
"Oddziały SS w kwadracie L8199 wzięły do niewoli żołnierzy amerykańskich, patrol regulacji ruchu MP i około dwustu innych żołnierzy. Jeńców amerykańskich przeszukano. Po zakończeniu przeszukania Niemcy ustawili Amerykanów w szeregu i rozstrzelali z pistoletów i karabinów maszynowych. Wiadomość od rannego, któremu udało się uciec, dalsze szczegóły przekażemy później".

W SHAEF natychmiast podjęto decyzję o rozpoczęciu śledztwa, którego postęp był jednak początkowo ograniczony, ponieważ teren masakry aż do połowy stycznia znajdował się w niemieckich rękach, chociaż ciała pomordowanych zostały w śniegu zamarznięte i nie pochowane.

Wydarzenia nie opodal Malmédy w stopniu większym niż jakiekolwiek inne, wpłynęły na zmianę amerykańskiego, dotychczas trochę niekonsekwentnego, nastawienia do zbrodnii wojennych. Wiadomość o masakrze została mocno nagłośniona i powszechnie wierzono, że istniał jednolity plan SS i Gestapo, zmierzający do wzbudzenia paniki za pomocą zbrodni. Prawda była taka, że żołnierze sił zbrojnych pozostałych aliantów walczących w Europie doświadczyli już niemieckich zbrodni wojennych, a Amerykanie stali się ich ofiarami po raz pierwszy. A może była w tym wszystkim chęć zrehabilitowana się za początkową panikę i nader swobodne poddawanie się do niewoli.

Przebieg wydarzeń oraz śmierć jeńców były bezsporne i nikt nie próbował z nimi polemizować.
Amerykanie chcieli jednak udowodnić, że wydarzenia w Malmédy były następstwem rozkazu niemieckiego dowództwa, a dokładniej SS-Oberstgruppenführera Josefa Dietricha. To właśnie uczyniono głównym odpowiedzialnym za tą zbrodnię.
Pod zarzutem udziału w tej zbrodni aresztowano po wojnie ponad 500 byłych żołnierzy i oficerów I. KPanc SS, dowódcę "LSSAH" SS-Gruppenführera Hermanna Priessa i dowódcę Kampfgruppe "Peiper", SS-Obersturmbannführera Joachima Peipera, oczywiście nie zapomniano o Dietrichu.
Śledztwo trwało długo i było prowadzone wszelkimi dostępnymi metodami, łącznie z fizycznym i psychicznym maltretowaniem oskarżonych. Nic więc dziwnego że już 16 maja 1946 roku postawiono w stan oskarżenia Dietricha i 73 innych oficerów i żołnierzy oskarżonych o udział w zbrodniach wojennych.

Tak to nie pomyłka, aby uwiarygodnić wątpliwy materiał dowodowy, do aktu oskarżenia dołączono zarzut udziału oskarżonych w zbrodniach od 17.12.1944 r. do 13.01.1945 r. w pasie działania 6. APanc a dokładniej w pasie natarcia Kampfgruppe "Peiper".
Wyższych dowódców oskarżono o wydanie nielegalnego rozkazu, zakazującego brania jeńców. Nie znaleziono jednak żadnych dowodów na piśmie, ale oskarżyciele mieli pod dostatkiem zeznań ich podkomendnych, "chętnie", obficie i ze szczegółami obciążającymi swoich byłych przełożonych. Procedura zastosowane przez sąd wojenny urągała prawu i bezstronności.

W skład ekipy prokuratorskiej wchodzili ci sami ludzie, którzy w poprzednich miesiącach prowadzili śledztwo. Obrona składała się z siedmiu prawników niemieckich, niezbyt chętnie biorących udział w procesie, oraz z człowieka który później w Stanach Zjednoczonych miał uczynić z tego procesu głośną sprawę. Był nim ppłk Willis M. Everett Jr., prawnik z Atlanty w stanie Georgia.
Już kilka dni po rozpoczęciu procesu, prasa w Stanach Zjednoczonych, po zapoznaniu się z ogólnym sprawozdaniem przedstawionym przez oskarżenie, wydała już werdykt. W jednej z gazet napisano: "Tych siedemdziesięciu czterech zostanie ukaranych...., ponieważ sumienie ludzkości nie zostało jeszcze całkiem zagłuszone."
Już w trakcie samego procesu większość oskarżonych wycofała swoje poprzednie oświadczenia czy też przyznanie się do winy. Niektórzy oskarżeni zeznali, iż w śledztwie poprzedzającym proces byli bici, zawiązywano im oczy i urządzano pozorowane egzekucje,czemu z wyjątkiem bicia oskarżenie nie zaprzeczyło, złe traktowanie miało być główną przyczyną złożenia fałszywych obciążających ich zeznań. Sąd zastosował takie zasady postępowania karnego, jakie uznał za właściwe, chociaż orzekający na pewno byli świadomi panujących w Stanach Zjednoczonych nastrojów, że nie pozostało to bez wpływu na orzeczenie o winie oskarżonych.
Dlatego nie było zaskoczeniem, że wszystkich z wyjątkiem jednego, którego uniewinniono od zarzutów, uznano za winnych i 16 lipca skazano. Aż czterdziestu trzech otrzymało wyroki śmierci przez powieszenie. Pozostałych skazano na różne okresy pozbawienia wolności, od dziesięciu lat do dożywocia. Dietrichowi wymierzono karę dożywotniego więzienia, Kraemera skazano na dziesięć lat, Priessa na dwadzieścia. Peiperowi wymierzono karę śmierci.

Wkrótce okazało się jednak, że oskarżenie oparto na bardzo wątłych podstawach. Komisje śledcze US Army uzyskiwały zeznania wyłudzając je obietnicami lepszego traktowania, a czasem wręcz wymuszając ja za pomocą gróźb i tortur.
W opisie specjalnej komisji Departamentu Sprawiedliwości, badającej przebieg tej sprawy, metody stosowane w śledztwie "godne były raczej Gestapo, niż Armii Stanów Zjednoczonych". Okazało się, że teoria "rozkazu o nie braniu jeńców" nie ma żadnych podstaw, a co gorsza wyszło na jaw, że rozkaz o takiej treści - i to pisemny - wydano w tym okresie w amerykańskim 328. pp z 26. DP.

Skazanych na śmierć ułaskawiono, a pozostałe wyroki złagodzono.
W rezultacie Dietrich wyszedł na wolność w roku 1955, a rok później więzienie opuścił Peiper.



powrót do spisu treści

© copyright 2006 - 2008, Waldemar "Scypion" Sadaj
Design by Scypion