DZIENNIK ŻOŁNIERZA

autor Karl Peters, żołnierz z 233 pułku piechoty (102 DP, XXIX KA, 9. A)



22 czerwca
o godzinie 03.05 rano
od Nordkapp aż po Morze Czarne zaczęła przemawiać nasza broń. Tego dnia nasz pułkowy oddział łączności zajął stanowiska w Paulshagen w pow. Gehlenburg.* Drobne potyczki, skutecznie wspierane przez własną artylerię. Pierwsi jeńcy nie sprawiają dobrego wrażenia. Chytrość i podstęp - oto co cechuje ich sposób walki. Dość wysokie własne straty!
(* - Paulshagen (Pavlozinnen) - Pawłocin w pow. Pilskim. Gehlenburg (Białła) - Biała Piska)

23 czerwca
Jeszcze w Paulshagen jako ubezpieczenie. Utrzymujemy linię. Poza akcją zwiadowczą i kilkoma jeńcami żadnych szczególnych wydarzeń[...] Silny ogień nękający naszej artylerii. Luzują mnie.

24 czerwca
Nowe zadanie. Łączność przydzielona do kompanii rowerzystów. Wyruszają zwiadowcy. Ożywiona akcja lotnicza. Gdzie lotnictwo Czerwonych?
Wróg cofa się. Nasze oddziały zwiadowcze depczą mu po piętach. O godzinie 15.30 wycofują nas z tego odcinak frontu. 60 km marszu przez Gehlenburg, Lyck do Langenhoeh.* Lyck położony nad jeziorem, jest wspaniałym małym miasteczkiem.
To był jeden z najbardziej pamiętnych marszów głodowych. Odwalić za jednym zamachem 60 kilometrów o trzech suchych kromkach wojskowego chleba i butelce ciepłego napoju (czytaj - barwionej wody) potrafi tylko zwykły piechur.
(* - Lyck - Ełk, Langenhoeh (Dluggen) - Długie)

Po czterogodzinnym odpoczynku

25 czerwca
Idziemy dalej - następne 50 km. Langenhoeh, Dreimuehlen do Reuss,* gdzie zmienia się kierunek marszu. Dwanaście kilometrów z powrotem. Koło Finsterwalde** przekraczamy granicę rozpaczliwej Rosji (dawniej Polski). Aż do Augustowa raz po raz natrafiamy na świeże groby niemieckich bohaterów. O godzinie 09.00 na miejscu postoju. Dopiero o 10.30 można się było położyć spać. W ciągu ostatnich trzech dni spałem tylko sześć godzin. 72 : 6 - co za idiotyczny stosunek! Gonią tych piechurów, ależ gonią, za to podczas odpoczynku "pozwalają" obierać ziemniaki. Kucharz, jak zwykle udaje ważniaka. No, ale dzięki Bogu o 16.45 wyruszamy dalej. Trzeba przecież "wykorzystać" upał.
(* - Dreimuehlen (Kallinoven) - Kalinowo, Reuss (Gross Czymochen) - Cimochy)
(** - Finsterwalde (Alt Czymochen) - Stare Czymochy)

I tak również

26 czerwca
Wryje się w pamięć niejednego małego, szarego człowieczka, a na przykład kaprala i jemu podobnych. Boże, ukarz Anglię i podaruj jej Rosję! Przez jakie wertepy, tumany kurzu, lasy i bagna musi przedzierać się ekspedycja Karla Petersa!
Wreszcie o godzinie 05.00 docieramy do celu. Z powodu fatalnego odżywiania i braku snu niejednego złapały kurcze żołądka. Trzy tabletki opium - i po wszystkim.

27 czerwca
Po raz pierwszy trochę dłuższy odpoczynek. Wciąż jeszcze [...] Rosjanie stawiają zacięty opór. O 17-tej nadal na obszarze niemieckim w okolicy Suwałk, kierunek Grodno. Po przekroczeniu granicy znowu ślady walk. Rosjanie zajęli wzdłuż szosy dobrze umocnione pozycje i bunkry. Przez zniszczone miasta i wsie docieramy do celu. Tu wreszcie mogliśmy się wyspać.

28 czerwca
Eskadry Stukasów pryskają do przodu. W najbliższym sąsiedztwie - I.R.7.* Mieli poważne straty: 75 oficerów i 300 szeregowców. A my wciąż jeszcze bezczynni.
(* - 7 pułk piechoty)

29 czerwca

Po tygodniu wojny

Mamy szczęscie wysłuchać komunikatu o chlubnych zwycięstwach naszego Wehrmachtu. Wojska niemieckie wkroczyły do Mińska, Dyneburga*, Kowna i Brześcia. Zdobyto lub zniszczono 4600 samolotów Czerwonych, 2300 czołgów, 600 dział i wiele innej broni, do niewoli wzięto ponad 40 000 jeńców. Wspaniały rezultat, ale zarazem uzmysławia on ogrom niebezpieczeństwa, które na szczęcie zostało zażegnane.
Tkwimy niedaleko Grodna, jako rezerwa. Dziś wyznaczono nam dzień odpoczynku.
(* - Dyneburg - obecnie Daugavpils)

30 czerwca
o godzinie 04.00 dalej na północ od Grodna, po piaszczystych drogach, przez nędzne wsie (w pojęciu rosyjskim - wielkie wsie). Po południu przekraczamy Niemen. Przeniesiony do II batalionu. Nowe zadanie.

1 lipca
Pamiętny 1 lipca! Ciekaw jestem, kto potrafiłby powtórzyć ten wyczyn? O godzinie 03.00 wymarsz z przygotowanym sprzętem (40 funtów na plecach). 30 km przez lasy, błota i bagna. Co chwila grzęzną pojazdy. Komary tną niemiłosiernie. Przeczesujemy las w poszukiwaniu Rosjan. Niewielu jeńców.
Po 18 godzinach nareszcie cos do jedzenia. Na przykrywce od garna polowego - fasola. Nic więcej. Po 20 godzinach głodowego marszu docieramy do D... Na domiar złego leje jak z cebra.
Bez snu, deszcz, przemoczeni do suchej nitki, 40 funtów na plecach, 30 km, nic do jedzenia - to tylko jeden z wielu znojnych dni piechura, którego trudy tylko ten może pojąć, kto sam to przeżył. Ale właśnie fakt, że potrafimy sprostać tym trudom, daje nam przewagę nad przeciwnikiem. My, najlepsi żołnierze świata.

Miejsce postoju w Małej Hożej

Stajnia to jednak najlepsza kwatera.

2 lipca
Pułk nadal oczyszcza lasy wokół Grodna, bo 164 dywizja prosiła nas o pomoc. II batalion nie bierze udziału w akcji, maszeruje dalej, do wyznaczonego na ten dzień celu. Znowu przez piaski i błotniste lasy. O 10.00 na kwaterze (szpital).

3 lipca
Znowu w akcji. Obładowani sprzętem, pokonujemy 30 km przez piaszczysty las. Bez sukcesu. Rosjanie wycofali się na wschód. Marsz bez przerwy. Dowódca na wozie. On nie odczuwa trudów. Bez jedzenia. "Organizujemy" masło, jaja, mleko itd. Późnym popołudniem docieramy do Z... Po drodze ugrzązł w błocie nasz wiejski (drabiniasty) wóz z całym oddziałem łączności. Po kwadransie ciężkiej harówki udało nam się wszystko uratować.

4 lipca
Jak sobie laik wyobraża dzień wypoczynku? W takim dniu piechur czyści do siódmych potów wszystkie swoje graty, a potem cieszy się, że może się porządnie umyć.
W końcu dociera do nas z pułku oczekiwana przesyłka - są tam koce i worki z upraną bielizną. Chłopi przynoszą masło, mleko i jajka. Nareszcie najedliśmy się do syta.

5 lipca
I znowu przeczesujemy lasy. Ujęliśmy trochę jeńców. Kilku politrukowych komisarzy rozstrzelano na miejscu. Bez własnych strat. Kwatery zajmujemy w majątku Mazowiczna. Nasza kuchnia robi wielkie świniobicie. Wieczorem - świeże mięso. Pożeramy tyle, ile tylko mieści się w żołądku. Taki to los - najpierw trzeba całymi dniami głodować, a potem mnóstwo tłuszczu, mięsa i kartofli. Począwszy od 15-tej - łączność milczy.

6 lipca
Podczas gdy my odwalamy w marszu dziennym 40 km, 235-ta czyści drogi po lewej i prawej. Wspaniały spacer w niedzielny ranek. Bez kłopotów. Tuż za P... zajmujemy kwatery. Ledwie żołnierzowi trafi się jakiś dłuższy postój, zaraz wyciąga talie kart skatowych i ... być może grand bez czterech przegrany. To właśnie tego dnia wydarzyło mi się w Kozakowszczynie.

7 lipca
Dzień odpoczynku. Ponieważ przeniesiono mnie do dowództwa batalionu, mam nareszcie całkowity spokój. Łączy się z tym świetna wyżerka, a trzeba przyznać, że nasz kucharz zasługuje na dobre świadectwo. Wieczorem przy wspólnym ognisku śpiewamy stare niemieckie piosenki i rozpamiętujemy domowe sprawy. Niestety

8 lipca
dobiegły końca piękne czasy w batalionie. Akcja zakończona. Tymczasem żołnierze ochrzcili dywizję najrozmaitszymi przydomkami:
1) Dywizja Fryzjerów - od przeczesywania lasów,
2) Dywizja Jagódkowa - od stałego poszukiwania jagód,
3) Dywizja "Lewa wolna" - aby inni mogli jak najszybciej przedostać się do przodu,
4) Dywizja Astmatyczna - ponieważ ze stękaniem i jęczeniem odwaliliśmy już 1000 km i
5) Dywizja Zygzakowa - z powodu krętej drogi, która wyznaczyła akcja

9 lipca
Idąc do Woronowa, zatrzymujemy się 30 km przed Wilnem. Tu już większa kultura. Widać to po budowie domów (dachy kryte dachówką, porządne okna) i po uprawie pól. Znajdujemy się na Litwie. Teraz rozumiemy, dlaczego Litwa zawsze domagała się obszaru wileńskiego. To żyzny kawałek ziemi, pola uprawiane tu są intensywnie, a gospodarka hodowlana postawiona wysoko.
Biwakujemy nad strumykiem. Kąpiemy się całe popołudnie! Aż do wieczora.

10 lipca
Marsz do Wilna, byłej stolicy Litwy. W okropnym upale, po kocich łabach, przemierzamy to miasto, liczące 200 tysięcy mieszkańców.
Oto przykład, jak pracuje oddział kwaterunkowy! Nasza jednostka wkracza o godzinie 12, ale dopiero po godzinie 17 możemy wreszcie wyciągnąć się na twardych deskach.
Wieczorem po raz pierwszy w mieście. W Domu Żołnierza.

11 lipca
W tym dniu jestem wolny od służby! Wykorzystuje ten czas na doprowadzenie do porządku wszelkich gratów. A potem dwie godziny kajakowania po rzece Willi. Wspaniała pogoda. Samiuteńki.

12 lipca
Tylko przed południem służba. Po południu kajakowanie. Któż by to rok temu, gdy byłem, we Francji, w Cadillacu,* przewidział, że rok później będzie się na drugim Europy! Dywizji Głodowej powodzi się coraz lepiej. W wileńskim Domu Żołnierza, przy kapitalnej muzyce tanecznej, podają piwo i jedzenie.
(* - opodal Bordeaux, nad rzeką Garonną)

13 lipca
Zwiedzam kościoły i inne zabytki.
W kawiarni hotelowej - obiad przy muzyce rozrywkowej. Mamy szczęście - pobędziemy jeszcze trochę w tym wielkim mieście. Tymczasem nasze wojska przerwały linie Stalina. Wieczorem - zawody kajakowe. Dwukrotnie zwyciężam. Zaskakuje nas burza.

14 lipca
W ubiegłym roku, w dniu święta narodowego Francuzów - w Cadillacu. Dziś w Wilnie! Ale i tu można porozumieć się po francusku. Dwie przyjemne kelnerki znają francuski. Język litewski jest tak samo interesujący, jak polski. Litewskie żołdactwo prowadzi ostrą walkę z żydowsko-bolszewickim elementami miasta Wilna. W odwet za dwóch niemieckich wartowników, zastrzelono trzystu Żydów. Służba powoli dostosowuje się do otoczenia, tzn. wypoczynek i sporo imprez.

15 lipca
Przez dwa dni przygotowujemy nasze rzeczy, pojazdy i inny sprzęt.

17 lipca
Oto jak wygląda nasz "wolny czas":
Dinner w hotelu "Bristol". Na pierwsze danie - kawior, na drugie - kalafior z kartoflami, na trzecie - truskawki. Wszystko razem - "obiad pokojowy"! Potem w kinie żołnierskim na filmie "Wujaszek Krueger". Świetny film propagandowy, miejscami przesadzony.

18 lipca
Znowu w mieście. Spaceruję tędy i owędy. Kręte, wąskie uliczki pełne Żydów. Wieczorem w "Bristolu" i w Domu Żołnierza. W ciągu pół godziny przypadło na mnie osiem kolejek piwa. Mimo to idę na wartę. Pełnię ją przepisowo, jak zawsze.

19 lipca
Służba do godziny 12. Po jedzeniu śmigamy natychmiast do śródmieścia. W hotelu "Kaukaz" obiad po raz drugi. Trzeba być przezornym i przewidującym. Kto wie, kiedy znów będziemy mieli okazję podjeść sobie tak smacznie? Wyjątkowo długi film i do tego "pod psem". Koledzy obchodzą małą uroczystość. Wypróżniamy beczkę piwa.

20 lipca
Niedziela spędzona w izbie. Dobra muzyka rozrywkowa. A zajęcie? Pisanie listów. Robię to chętnie, bo nigdy jeszcze nie otrzymałem z domu tylu pozdrowień na raz.

21 lipca
Szkolenie podoficerów, w którym i ja mam wziąć udział. Za dwa dni mamy się przenieść co najmniej 200 km na wschód.
Wielki mecz piłkarski na stadionie wileńskim. Reprezentacja kompanii sztabowej przeciwko Drugiej Drużynie. Wygrywa Druga Drużyna, tzn. my, w stosunku 10 : 0. Biorę udział w grze na pozycji prawego łącznika. Strzeliłem trzy bramki. Wieczór w mieście [...] Kości jeszcze mocne.

22 lipca
Kapiemy się w mieszkaniu prywatnym. Cóż to za rozkosz przez godzinę moczyć swoje ciało w wodzie! Po służbie - w Teatrze Żołnierza. "Hrabia Luksemburg" - operetka Lehara.

23 lipca
Ostatni dzień w Wilnie. Do 18.30 trwają przygotowania do wymarszu.
Jeszcze raz w Domu Żołnierza. W... tańczą. To nie do wiary. Dlaczego pozwala się na to?

24 lipca
I znowu śpiewamy te piękną piosenkę: Wozu ist die Strasse da - zum Marschieren! W niespełna sześć godzin odwaliliśmy 33 km na drodze I klasy, tzn. po kocich łbach. W..., punkt docelowy.

25 lipca
Ta sama droga. Krajobraz staje się coraz piękniejszy. Okazałe budowle, dawniej magnackie rezydencje, lasy i rozległe równiny zmieniają się jak w kalejdoskopie. Widać większą kulturę. Pokazują nam budynki kamienne z czerwonymi dachówkami. Biwakujemy tuż za Omicją. Na ulicach tego małego miasteczka panuje sześcioramienne gwiazda, która musza nosić wszyscy Żydzi. Osiemdziesiąt procent mieszkańców - to Żydzi.

26 lipca
33-kilometrowy marsz przy dobrej pogodzie. Kwaterujemy w jakimś mieście. Dziewięćdziesiąt procent Żydów. Smorgonie. Tej nocy warta. Trzy godziny snu muszą wystarczyć przed czekającym nas jutro 44-kilometrowym marszem.

27 lipca
Niedziela w Rosji. Maszerujemy dalej na wschód obok starych pozycji polowych, schronów i lejów Wielkiej Wojny. Otaczający nas krajobraz wystawia kiepskie świadectwo walkom naszych przodków, tzn. naszych ojców. Okolica jest coraz bardziej urozmaicona. Po przekroczeniu Willi - znów teren bagnisty. Potem w nagrodę, najpiękniejszy niemiecki las mieszany, a na konie piasek. Nad Willą, w Wilejce, wreszcie u celu!

28 lipca
Znów 30 km. Jeszcze raz przekraczamy Willę, potem 9 km przez piach i las. W tyle zostaje nasz Pi-Zug.*
(* - Pi-Zug - oddział pionierów)

29 lipca
Aż dp D... tylko 20 km. Na czele kroczy nasz N.Z.* Pi-Zug znowu zostaje w tyle. Po raz pierwszy odkrywamy pchły i wszy. Rozmnażają się szybko i dają nam odczuć na własnej skórze, jak wyglądają rozkosze w Rosji. W D... po raz pierwszy od długich miesięcy zajadam się smażonymi kartoflami, i to przyrządzonymi własnoręcznie.
(* - N.Z. - służba informacyjna)
30 lipca
Ostatni, ale też najkrótszy marsz [...] do naszego nowego miejsca postoju na nie wiadomo ile dni. W sąsiedztwie - Willia i polowe lotnisko.
W szpitalu polowym żołnierze spod Smoleńska. Rosjanie podejmują liczne przeciwnatarcia, ale zaciska się pierścień przed bramami Moskwy.

3 sierpnia
Po przeglądzie i naprawie całego sprzętu włączamy się do akcji na północ od Smoleńska.
Wkraczamy w 1400-ny kilometr od Gross Born.*. Gdybyśmy wystartowali z Johannisburga,** nasza "dywizja trampów" znajdowałaby się już 400 km za Moskwą. Kiedy udekorują nas "odznaką marszową", która chyba należałoby wymyslić ?
(* - Gross Born - Borne)
(** - Johannisburg - Pisz)

4 sierpnia
Podczas gdy w pierwszym dniu marszowym "zniszczyliśmy" 50 km, dziś pokonaliśmy tylko 30 km. Przeszliśmy przez Glebokij, znośne miasto. Idziemy w kierunku Połocka.

5 sierpnia
Przez Plissę, Ziabki aż do Prokorowki, 38 - 42 km. Dzień odpoczynku. W kompanii są straty.

7 sierpnia
Znowu 36 km. Konowanowo. Warta pojmała kilku "Kaszubów".*
(* - Kaszubi - pogardliwa nazwa, nadawana ludności rosyjskiej)

Zaczyna się pamiętny

8 sierpnia
W strumieniach deszczu. Marsz na Połock. Grzęźniemy w piachu po kostki. Zamiast 30, "pożarliśmy" 40 km. W Połocku mieliśmy okazję poznać próbkę kultury bolszewickiej... Miasto całkowicie spalone. Ocalało tylko kilka "szałasów kaszubskich"... Nocleg w J...

9 sierpnia
Deszcz jeszcze leje strumieniami. Mimo że ostatni nasz pojazd zjawia się dopiero o godzinie 03.30 rano, już o 04.30 wyruszamy dalej. Nasze graty oczywiście są jeszcze całkiem mokre. Szczęście nam jednak sprzyja, na horyzoncie pojawia się słoneczko. Poznajemy nie kończące się lasy Rosji.
Co 20 km mała wieś z nędznymi chatami, jakich wiele było u nas przed 1933 r. Tak wygląda ten raj robotniczy! Jeśli przed 1933 r. Zdarzali się ludzie tęskniący za tym rajem, to teraz każdy żołnierz kompanii wschodniej stanie się narodowym socjalista albo co najmniej wrogiem bolszewizmu.
25 km za Połockiem tracimy dwóch kolegów. Zginęli od bandyckich strzałów zza płotu. Bandytom sami wymierzyliśmy sprawiedliwość. Po trzech dniach znowu okazja do wykapania się i popływania w prześlicznym jeziorze.
Posuwamy się w kierunku Newla. Postój w Dretun.
Dretum - miasto wypoczynkowe proletariatu, w pobliżu lotniska. Budy do zabaw jak na jarmarku, mównice, najprymitywniejsze urządzenia sportowe, jamy w ziemi, przeznaczone na obozowiska. A obok ponure nory, w których harcowali wyznawcy "wolnej miłości". Tu Panowie Komisarze zażywali rozkoszy w stylu XVII wieku.

10 sierpnia
30 km i zatrzymujemy się opodal Newla.

11 - 13 sierpnia
Dwa dni spokoju przed przystąpieniem do natarcia. Generalny przegląd kości, żołądka, twarzy, no i sprzętu. Wszystko zostało "wyremontowane".

14 sierpnia
bierzemy udział w akcji wypędzania przeciwnika do kotła. Nasza droga prowadzi przez Newel. Jako łącznik-rowerzysta w kontakcie z batalionem.
Newel, tak jak Połock, całkowicie przez czerwonych wyrabowany i zniszczony. W tym dniu 30 km.

15 sierpnia
Powoli zajmujemy pozycje odwodowe. 40 km podczas niemiłosiernej spiekoty. A w stepie jest tak: jednego dnia deszcze i przejmujące zimno, a potem nagle straszliwy żar i posucha. Kaszubów, tzn. Czerwonych, w ubraniach cywilnych rozstrzeliwujemy bez ceregieli.

16 sierpnia
Z Koszkino startujemy do 35-kilometrowego marszu na pozycje odwodowe. Samoloty Czerwonych panują w powietrzu. Bombardują nasze transporty. 35 kilometrów wędrówki nocą. Zaskoczyła nas burza. Piorun trafia w naszą kolumnę. Ale na szczęście nikomu nic się nie stało. Czerwone lotnictwo bombarduje Szawel tuz po naszym wyjściu z miasta. Po trzech godzinach snu, po kąpieli w rzece wyruszamy

17 sierpnia
o godzinie 16.00 na "niedzielny popołudniowy spacer" w rejon natarcia. Ach, jak chętnie szedłbym teraz ulicą Roesnergrund do Neue Strasse! Ale Bad Charlottenbrunn daleko, a Rosja olbrzymia. Piękny spacer liczył sobie 35 kilometrów.

18 sierpnia
Biwakujemy. Dziś "Dzień Czerwonego Lotnictwa". Czekamy, czy wróg nie zachce uczcić swojego święta jakąś specjalną akcją. Ale nie. Po 30 km znowu biwak.

19 sierpnia
rankiem pokazują się na niebie 3 RAT-y (myśliwce wroga). Lecą bardzo nisko, atakując nasze pozycje obrony przeciwlotniczej. Obyło się bez strat. Baranowo.

20 - 21 sierpnia
Dwa dni postoju. 10 km na północ od Baranowa. Czerwone lotnictwo jest ruchliwe. Atakuje cekaemami jedna z naszych jednostek. Front grzmi.

Bitwa o Wielkie Łuki
(do 20. VIII - 30 000 jeńców, zdobyto 400 armat,
wróg miał 40 000 zabitych)

22 sierpnia
Natarcie zaczęło się o 04.30. Naprzeciwko nas stoi sześć dywizji. Na prawym skrzydle pułk 233 pułk brawurowo posuwa się naprzód. My podciągamy aż do Div. Gross.* Typowo rosyjska pogoda: wczesnym rankiem pochmurno, potem rozjaśnia się, w południe - bardzo gorąco, w nocy - oberwanie chmury, potem najpiękniejsza, rozgwieżdżona noc, a o świcie znów pochmurno. Aż rzygać się chce. Od tej chwili spanie to luksus.
(* - Div. Gross. - prawdopodobnie autor ma na myśli dywizję "Gross Deutschland")

23 sierpnia
Walka staje się poważna. My, oddział radiowy przy II/233.* znajdujemy się na najbardziej wysuniętej linii frontu. Od dziś codziennie już poruszać się będziemy w terenie z 40-funtowym bagażem na grzbiecie. Oficer łącznikowy z przezorności wysyła w teren tylko jeden oddział, stąd musi to trochę trwać, zanim zdołamy nawiązać łączność. Złamałem widełki roweru i muszę walić piechotą.
Pierwsze straty. Porucznik Metzner z 8/.
(* - II/233 - II. Batalion 233 pułku)

24 sierpnia
Niedziela zaczyna się [...] a potem deszcz. Złapaliśmy jeńców. Musimy obejść się bez jedzenia. Obiad: ogórek i marchewka. Poczty nie ma. Ciemno!
Dziś trafił się do nas korespondent wojenny.
Zaczyna się taniec. Na samym przedzie oddziału radiowego II/233 - mój kolega i ja. Poza karabinem i całym wyposażeniem piechura dźwigamy na plecach 40-funtowy tornister ze sprzętem nadawczo-odbiorczym, no i pchamy ten nieszczęsny rower poprzez wertepy i lasy. I to bez przerwy pod ostrzałem wroga. Na nas spada ogień cekaemów, karabinów, miotaczy min. Raz po raz musimy się kryć, potem posuwamy się za czołgiem w kierunku pagórka, który opanował nieprzyjaciel. Wzgórze zdobywamy szturmem. Bierzemy 300 jeńców. Własne straty są minimalne. Na noc wszyscy się okopują. Ale strzelcy wroga nie spią. Siedzą na drzewach ukryci w gałęziach, uprzykrzają nam życie w dzień i nie dają spać w nocy.
Przez całą noc pracuje nasz sprzęt. Krzyżują się meldunki nadawcze i odbiorcze. Gdzieżeś śnie?!! Żarcie ?!! Od 24 godzin nic nie jadłem.

25 sierpnia
rankiem udaje nam się zlikwidować nieprzyjacielskie grupy. Znów gorliwie dopomagały nam czołgi.
W południe, bez odrobiny jedzenia i choćby kropli czegoś do picia, przerzucają nas do akcji na innym odcinku. Tu również Rus cofa się. Wyznaczone nam zadanie zostało w pełni wykonane. Wieczorem nareszcie pozwalają nam wypocząć.
"Noc jest nie tylko do spania." Słowa tej piosenki, która ma przecież inny sens, pasuje jak ulał do piechura. Z racji grożących mu ataków lotniczych musi maszerować w ciemną jak smoła noc, walcząc nie tylko z wrogiem, ale i z "generałem snem".
Czerwone lotnictwo ma dobrego nosa i zrzuca na nas ciężkie sztuki.

26 sierpnia
Maszerujemy na punkt zborny naszej dywizji, przygotowując się do nowej akcji. Partyzanci próbują nas powstrzymać strzałami zza krzaków. Tępimy ich bezlitośnie. Znajdujemy się obecnie w rejonie obfitującym w jeziora.
Wystukał już drugi tysiąc kilometrów naszego pieszego marszu, który rozpoczął się 30 maja. Przydałby się jubileusz, ale nie ma warunków, bo oto znów jesteśmy w akcji.
Lotnictwo Czerwonych poczyna sobie energicznie. Pięciokrotnie obrzuca nas bombami. Dzięki Bogu, obyło się bez większych szkód.

Koniec walk o Wielkie Łuki

27 sierpnia
Jako straż przednia znajdujemy się najbliżej wroga. Pod ogniem karabinów maszynowych i zwykłych, u boku majora, cały czas utrzymujemy łączność. W tych dniach sprzyjało mi żołnierskie szczęście. Mamy straty: kilku zbitych i rannych. Rus w dalszym ciągu się cofa.

28 sierpnia
Po ostrej walce trochę spokoju. Nasz drugi batalion idzie naprzód. Urodziny majora. Rosyjskie bombowce i RAT-y wciąż nas atakują. Gdzie się podziały niemieckie myśliwce. Rosjanie mają przewagę w powietrzu. Są ofiary - zabici i ranni. 200 m od nas spada 6 bomb. Marzę o śnie.

29 sierpnia
Wciąż jeszcze względny spokój. Od samego rana gościmy całe eskadry RAT-ów i bombowców. Wizyta poświęcona jest specjalnie nam. Bomby spadają w odległości 30 - 50 m od nas.
Znow nacieramy. Mimo ognia zaporowego w szybkim marszu posuwamy się w kierunku na Toropez. Uderzamy, potem lewym skrzydłem przedostajemy się za miasto, tam ładujemy kompanie na czołgi i 6 km za Toropezem tworzymy przyczółek mostowy. Utrzymujemy go aż do nadejścia batalionu. Kilka pojazdów nadziało się na miny. Bierzemy sporo jeńców.

30 sierpnia
Trzymamy się na przyczółku, porządkujemy nasze rzeczy, stajemy się kulturalni, jak zwykle w chwilach spokoju. 500 m przed nami czuwa kompania, dzięki temu mu zażywamy odpoczynku.

31 sierpnia
Marsz przekształca się w pościg. I tak przez 30 km pod ostrym ogniem cekaemów i karabinów. Krajobraz górzysto-lesisty. Liczne bagna i jeziora hamują tempo marszu.
Dzień odpoczynku.

1 września.
Dwa lata wojny. Zaczęło się na Wschodzie i znowu o ten wschód się bijemy. Długo oczekiwana poczta dodaje uroku odpoczynkowi.

2 września
W południe wymarsz. Znów przemy do przodu. Nasz batalion tworzy przednią straż.
Po pięciu kilometrach grzęźnie w błocie nasz pojazd. Zaczyna się długi nocny marsz bez zaprowiantowania. 40 funtów na grzbiecie, bez snu, a tu trzeba wciąż utrzymywać łączność.

3 września
Nim uformowały się nasze linie natarcia [...] zaskoczył nas ogień karabinów i cekaemów. My w przodzie mamy szczęście. Kule, które były przeznaczone dla nas, ze światem przelatują obok naszych głów.
W południe zajmujemy pozycje bojowe. Ale pod naporem nieprzyjacielskiego ognia musimy je zmienić. Mamy straty. Wciąż jeszcze nie ma prowiantu. Okopujemy się. Potworna noc w strzeleckim rowie, w deszczu, ze słuchawkami na uszach, by nie zerwać łączności. W życiu jednak wszystko mija, ta noc też się chyba kiedyś skończy.

4 września
48 godzin bez odrobiny strawy. Do tego brud, chłód i deszcz. Wytrwamy! Musimy wytrwać! Czekamy na kuchnię polową. W ciągu dnia nęka nas ogniem sowiecka artyleria.

5 września
Trzeci dzień w błocie, bez mycia. Nieprzyjacielskie armatki szybkostrzelne walą w nas jak w kapustę. Z dziury, w której tkwimy, nawet nie można się wychylić. Ale przynajmniej skończył się głód. Transport żywności dotarł do najbardziej wysuniętych linii. Po naszej stronie - małe straty. Luzują nas radiowcy...
Siedzimy w okopie, metr w ziemi. Czy tym wyleczy się katar? Chyba nie. Może mi przejdzie po wieczornej wizycie bombowców radzieckich. "Jajka", które zrzucają z nieba, padają wokół nas.

6 września
Wczesnym rankiem wita nas rosyjskie działo szybkostrzelne. Bez strat. Czwartego dnia tego jaskiniowego żywota, wychodzi wreszcie słońce. Znów głodujemy.
Przydzielono mnie do transportu żywności. Niebawem wysunęliśmy się za daleko, aż poza linie nieprzyjacielskie. Wzięli nas na cel i wala ile wlezie. Po 5-godzinnym błądzeniu, częściowo po dzikim lesie, wracamy szczęśliwie. Bez strat.
Na nasze stanowisko spada pocisk artyleryjski. 4 rannych. Nade mną czuwał widocznie Anioł Stróż. Na pewno jest taki, skoro 30 cm od naszego okopu spadł odłamek gruby jak ręka, a mnie nic się nie stało!

7 września
Niedzielę spędzamy jak ludzie jaskiniowi. Pogoda ładna, ale z okopów prawie wychylać się nie można, bo rosyjska artyleria bez ustanku nęka nas ogniem. Dobrze, że lotnictwo Czerwonych daje nam trochę spokoju.
Znowu transportuję żywność. Tym razem poszło gładko. "Trzydziestą trzecią" zaatakowały sowieckie czołgi. Odpieramy atak. W nocy z 7 na 8 września napadli na naszą siódmą kompanię. Dwóch zabitych.

8 września
Pojedynek artylerii. Siedząc w rowie, widzimy i słyszymy, jak nad naszymi głowami krzyżują się pociski to w jedną, to w druga stronę.
Gdy ucichła kanonada umacniamy nasze jaskiniowe kwatery. I dalej utrzymujemy pozycję nad Dźwiną. Jak długo? Jak długo może to jeszcze potrwać?

9 wrzesnia
Tej nocy stałem na warcie, wysuniętej najdalej do przodu. Moim zadaniem był podsłuch. Stop metrów ode mnie nieprzyjacielskie pozycje. Atak Sowietów skierowany jest na prawo od nas.
Ale w sumie - poza kilkakrotnym obstrzałem artyleryjskim - nie dzieje się nic szczególnego.
Ostatnio, ponieważ nie utrzymujemy łączności radiowej, posyłają mnie na wartę.

10 września
Z rana i w południe pozdrawiają nas nieprzyjacielskie działka szybkostrzelne i "czerwone" bombowce. Lecą z nieba bomby. Mamy dwóch rannych. Dobrze, że tylko tyle strat. Pod wieczór względny spokój. I nagle o pierwszej w nocy - alarm. Czujki wykryły zwiadowczy oddział nieprzyjaciela. Został zlikwidowany.
Równocześnie od godziny 00.10 aż do białego ranka

Dnia 11 wrzesnia
Rosyjska artyleria ostrzeliwuje nasze pozycje z dział wszelkich kalibrów. Ale nasza artyleria nie pozostaje jej dłużna.
Już 10 dni tkwimy w tym błocie. I ani umyć się - nie ma wody, ani ogrzać - ognia palić nie wolno. Ale zaświtał wreszcie płomień radości! Po raz pierwszy od trzech tygodni - poczta! Jak wygłodniałe wilki rzucamy się na gazety.

12 września
Wyjątkowo spokojna noc, a potem dzień. Czyżby cisza przed burzą? ...
Polecono mi odtransportować jeńców poza linię frontu. W drodze powrotnej przynoszą żywność.
Znowu poczta z domu!

13 - 17 wrzesnia
Przez cztery dni pogoda w "kratkę" - raz deszcz, raz słońce. Co dzień naloty. Chociaż bombowce Czerwonych zrzucają mnóstwo bomb, jakoś szczęście nam sprzyja. Żadnych, dosłownie żadnych strat.

15 września
Silny nieprzyjacielski ogień artyleryjski. Wróg próbuje przepędzić nas z przyczółka mostowego. Ale my się nie dajemy.
Na południe od jeziora Ilmen toczyła się dziś wielka bitwa. Zlikwidowano osiemnaście nieprzyjacielskich dywizji. My tu nad Dżwiną, chyba już niebawem stanowić będziemy część kotła, może nawet tego wielkiego kotła moskiewskiego.
Budujemy nowy bunkier, który powinien zabezpieczyć nas i przed deszczem, i przed odłamkami.

18 - 21 września
W dalszym ciągu walki pozycyjne. W tych warunkach nie da się utrzymać łączności radiowej. W dzień posyłają nas więc na zasłużony odpoczynek. Zawsze o tej samej porze, między 4-tą a 5-tą rano, sowieckie oddziały zwiadowcze próbują "wymacać" nasze pozycje i napadają na najbardziej do przodu wysunięte posterunki. My się nie dajemy, ale w konsekwencji zawsze są straty po obydwu stronach. A do tego jeszcze w ciągu dnia ogień artyleryjski i naloty Czerwonych. Takie jest to nasze życie!
Jeśli chodzi o moje samopoczucie, to po trzytygodniowym jaskiniowym życiu jest ono zupełnie znośne. Wprawdzie nie mogę się pozbyć kataru, ale w końcu chyba przejdzie. A poza tym? Poza tym sądzę, że z tej wojny każdy chyba zabierze do domu jakąś chorobę - jak nie reumatyzm, to ischias albo kamienie nerkowe. Ale teraz - któż by miał czas o tym myśleć? Nikt!

22 września
Wciąż jeszcze siedzę bezczynnie w rowie strzeleckim.

23 - 24 września
Wieczorem gorączka podniosła się do 40 stopni. Z wszystkimi "manelami" melduję się do marszu. Ciemno, 40 stopni gorączki, a ja wlokę się przez bagna i lasy całe 5 kilometrów. Potem dopiero ktoś się zlitował, załadował mnie na wiejski wóz i tak dotarłem do punktu opatrunkowego. Stąd samochodem do Tarnopola, do szpitala polowego. Ciężko ranny, którego wieźli ze mną, umarł, zanim zjawił się lekarz.
Ja sam zachorowałem dwudziestego drugiego wieczorem, a dopiero dwudziestego czwartego wieczorem byłem badany po raz pierwszy.

25 września
W szpitalu polowym. Wreszcie zaczynają mnie leczyć. Jedzenie jest obfite i dobre.

26 września
Miałem zamiar najeść się tu za wszystkie czasy. Guzik z pętelką. Z powodu biegunki przepisali mi ścisłą głodówkę. Mam ostre bule w okolicy bioder i krzyża. Ischias czy nerki? - diabli wiedzą. Poza tym dentysta doprowadzi mi zęby do porządku.
Opieka w szpitalu jest bardzo kiepska. Jedyny dyżurny sanitariusz musi robić wszystko.

27 wrzesnia
czuję się "pod psem".

28 września
Wreszcie wolno mi już trochę jeść [...] Niesamowite bóle w krzyżu.

29 września
Jest mi już trochę lepiej.

30 września
Znów leczenie zębów.

1 - 4 października
Gdy raz się człowiek położy, wyłażą z niego wszystkie dolegliwości. Nerki !!!

5 paździrnika
Niedziela w szpitalu. Tymczasem rozpoczął się, mam nadzieję ostatni, wielki atak na Wschodzie. Chwilowo w nim nie uczestniczę.
Wczoraj przemawiał Führer. Słuchałem tego przemówienia.
Partyzanci są również w Toropezie! Sabotaż! Pastwą pożaru padł magazyn żywnościowy.

6 - 11 października
kilka dni wypoczynku. Wesoła komedia filmowa "Der Etappenhase" wprawia nas w dobry nastrój. Spacery wzmacniają osłabione mięśnie i zgnuśniałe kości.
A tymczasem nasz dywizja przekroczyła już Dźwinę i posuwa się w kierunku Wołgi.
Pod Wiaźmą i Briańskiem otoczono ostatnie zdolne do akcji bojowej oddziały Timoszczenki. Także i na południu posuwamy się naprzód przez Mariopol i wzdłuż Morza Azowskiego...

13 października
Już po chorobie. Wieczorem wróciłem do swojej jednostki. Na jakiś czas przydzielono mnie do pułku.

14 - 15 paździrnika
Dwa spokojne dni, urozmaicone jedynie utrzymywaniem łączności radiowej. Spora chata "kaszubska", z dużym piecem, jest wyłącznie do naszej dyspozycji. I do tego mamy własnego kucharza. W takich warunkach można wytrzymać nawet w Rosji.

16 paździrnikia
Opuszczamy Galanowo. Po 65 km jazdy drogą wyłożoną drewnianymi balami docieramy do Nielidowa.

17 - 18 paździrnika
W Nielidowie.

20 października
Jedziemy ciężarówką w kierunku Cholmieca. Tego, co nam się przydarzyło pod [...] nie życzę najgorszemu wrogowi.
Jakieś dwa kilometry przed tą miejscowością "nawalił" nam wóz. Próbowaliśmy naprawić... nic z tego. Całą noc spędzamy pod gołym niebem. Lodowaty, przejmujący wiatr i siekący deszcz zamieniają te noc w prawdziwe piekło. Niesamowita męka, której się chyba nigdy nie zapomni.

3\21 października
Pozostawiliśmy ciężarówkę, a na niej prawie wszystkie nasze graty. A my dalej wleczemy się piechotą.
Docieramy do Cholmieca bez sprzętu radiowego. Strasznie nas za to zwymyślano. Potem kazano nam wrócić, 18 km drałować z powrotem \i przynieść sprzęt. Miała to być kara, a tymczasem to wcale przyjemna, niemal wypoczynkowa eskapada. W [...] znakomita kwatera.

22 października
Wyruszamy w południe. Nie doczekaliśmy się ciężarówki. Do Cholmieca zabieramy się chłopskim wozem. Tu czekają już kwatery.

23 października
Nasz drabiniasty wóz spisuje się doskonale. "14" nie przedostała się, a nasz chłopski wóz bierze każdą przeszkodę. Czasem trzeszczy, stęka, ale w tych warunkach jest nieoceniony. Kilka razy przeprawiamy się przez rzekę w rejonie Mołodoj Tud.
I tak odwaliliśmy 45 km, z czego 15 km w nocy.

24 października
Dziś rano wreszcie dogoniliśmy pułk. Nasz konik człapiąc wizł nas znów 40 km. Wieczorem zajęliśmy stanowiska odwodowe.

25 października
Wczesnym rankiem natarcie I/233. napotykamy silny opór nieprzyjaciela. Ostra walka trwa do później nocy. W końcu udaje się nam zająć nieprzyjacielskie okopy. Docieramy do Jelcy.

26 października
Celny pocisk artyleryjski trafił w nasze zgrupowanie. Jest 16 zabitych i 35 rannych. Wśród rannych są dwaj pułkowi radiotelegrafiści - Masste i Kruenzel.
Wraz z Latusskiem przejmuję cały oddział łączności. Takiej kanonady jeszcze nie przeżywałem.
Cofamy się o 3 km. Przez całą noc nie zmrużyliśmy nawet oka, bo nieprzyjaciel bez przerwy ponawiał ataki. Straciliśmy część taboru.
To była czarna niedziela.

27 października
II/ w dalszym ciągu atakuje. Wysadzamy w powietrze 20 bunkrów, zdobywamy rowy pancerne. Zadanie dzienne wykonane z nadwyżką. Ale, niestety także i straty.

28 października
Pół dnia spokoju. Potem, wśród nękającego ognia nieprzyjacielskiej artylerii, przedzieramy się na nowe stanowisko.

29 października
Batalion zabrał nasz sprzęt radiowy. Dla nas oznacza to dzień prawdziwego spokoju, urozmaiconego obfitym jedzeniem. Taki dzień to rzadkość!

30 października - 2 listopada
Spokój, bosko spokój! Smażymy i gotujemy, bo musimy się sami wyźywić.
W okolicach Tarusy ubezpieczamy 253 dywizję przy jej przeprawie przez Wołgę. Nieprzyjaciel okopał się wzdłuż linii kolejowej Leningrad - Moskwa.
Do naszego batalionu przyjechał korespondent wojenny, filmuje miejsce poprzednich walk.
Dlaczego nie ma poczty? W przeciągu trzech tygodni mogli ja chyba posłać za nami?

3 listopada
Idziemy na wyznaczone nam pozycje odwodowe. Za trzy dni mamy przystąpić do nowego natarcia. Czasem mogłoby się wydawać, ze w całej dywizji istnieje tylko jeden batalion, właśnie ten nasz - II/233.

4 listopada
Jeszcze w Tarusy. Oddajemy naszego konia "radiowego".

5 listopada
Ostatnie przygotowania do natarcia.

6 listopada
O godzinie 05.00 wymarsz. Zataczamy szeroki łuk, aby uderzyć na nieprzyjaciela z boku. Najpierw atakują Stukasy. Jest ich ze 20 albo 25 sztuk. Pomogliśmy 253 dywizji. I tak. Walcząc, odwalamy 20 km. Ale dla nas, radiowców, te 20 kilometrów w ogniu nieprzyjacielskim oznacza cos więcej - taszczymy przecież z sobą po 40 funtów. Z dużym szczęściem przedostajemy się przez nękający ogień rosyjskiej artylerii. Łączność radiowa działa doskonale.
Batalion osiąga wyznaczony cel - Gorycy. Duże straty - poległo wielu oficerów i żołnierzy.

7 listopada
Chwała Bogu, cisza, jeśli nie liczyć tego, co się dzieje w łączności.

8 listopada
O godzinie 18 Rosjanie atakują naszą wieś. Zrazu opanowali część zabudowań, ale przy pomocy ognia karabinowego i miotaczy udaje się nam w końcu odeprzeć atak.

9 listopada
Dzis rano, w niedzielę, ataki nieprzyjaciela nabrały jeszcze większego rozmachu. Silny ogień artylerii rosyjskiej powoduje u nas straty. Wieczorem znowu odpieramy atak.

10 listopada
Skoro świt budzą nas nieprzyjacielskie "17,5 cm". Oto i tak witają nas Rosjanie! Nasza wieś stała się celem ognia nękającego i zaporowego. Ciężkie "kufry" spadają az do wieczora i zmuszają nas w końcu do wycofania się. W ciągu ostatnich 3 dni w naszym batalionie ubyło około 50 osób. Obecny stan wynosi 160 żołnierzy. Czy wobec tego taki batalion posiada jeszcze dostateczną siłę bojową, chociażby jako zdolna do walki kompania?
O godzinie 17.00 atakują nas rosyjskie czołgi. Naliczyliśmy 7 sztuk. Wspierane przez karabiny maszynowe, ostrzeliwują naszą wieś. Odparliśmy atak. Znowu straty.
Noc - spokojna.

11 listopada
Oczekiwane natarcie czołgów sowieckich jakoś się przeciąga. Względny spokój. Jedynie na Popowo walą ciężkie pociski rosyjskie. Do akcji włączają się czołgi nieprzyjaciela. Szturmują pozycje z prawej. Ale to chyba manewr taktyczny. Nagle zmieniają kierunek i walą prosto na nas. Uruchamiamy całą posiadaną przez nas broń defensywną. Jedno działo przeciwpancerne już się nam zepsuło. Do wsi wdarł się czołg nieprzyjacielski, ale w ostatniej chwili został zlikwidowany. Z pomocą pośpieszył nam "Bel ami" (działko przeciwlotnicze 8,8 cm). Przechodzimy do kontrnatarcia - zdobywamy Mystanowkę i Pronino. Z 11 atakujących czołgów zniszczyliśmy cztery.

12 listopada
Gorycy, Pronino i Mystanowkę palimy do cna. Odrywamy się od nieprzyjaciela i zajmujemy pozycje obronne wzdłuż linii kolejowej Inakowo-Suszkowo.

13 listopada
Dzień spokoju w Suszkowie. Przegląd ludzi i sprzętu. Rosjanie atakują dywizję 253, zajmująca pozycje na prawo od nas.

14 listoipada
I znów mamy Rosjan na karku. Nacierają na Woroszyłowkę. Pierwszy atak odparty. Od 19. IX wciąż jeszcze brak wiadomości z domu. Nasza poczta leży pewnie w N.Z. w Terenczewie. Jutro chyba dotrze do nas.
Przez cały dzień rosyjska artyleria, miotacze min i działa przeciwpancerne ostrzeliwują nasza wioskę. Odpieramy natarcie nieprzyjacielskie.

15 - 22 listopada
Poza kilkoma wypadami, rosyjskich oddziałów zwiadowczych i obstrzałem artyleryjskim mamy w Suszkowie więcej spokoju niż w Gorycy.
Ponieważ brak łączności radiotelegraficznej, jedynym naszym zajęciem są nocne patrole.

23 listopada
Od kilku dni prowadzimy wojnę na dwa fronty. Ten drugi front to walka w wszami. Każdego ranka odbywają się masowe polowania, no i trup pada gęsto. Stosujemy "Saulein". Bez rezultatu.
Za 5 tygodni Gwiazdka. Naszą jedyną radością jest "poczta z Ojczyzny".

24 - 25 listopada
Niesamowita cisza na froncie.

26 listopada
Naszą piąta kompanię trzykrotnie atakuje w nocy półtora batalionu rosyjskiego. Już nawet nie mamy w kompanii 30 chłopa, ale odpieramy szturm bohatersko.
Mimo że Rus skierował na naszą wieś i na Inakowo niezwykle silny ogień artyleryjski, nasze straty są stosunkowo niewielkie. Za to straty wroga olbrzymie... Piątą (kompanię) luzuje siódma.

27 listopada
Znowu trochę spokoju, choć w nocy był alarm. Wieczorem nieprzyjaciel naciera na Woroszyłowke.

28 - 29 listopada
Rus oszczędza amunicję artyleryjską

30 listopada
Koniec listopada nie zapowiada się wesoło. Taniec zaczyna się już o godzinie 05.30. Nasza wieś i Inakowo atakowane są trzykrotnie. Wszystkie ataki odparte [...] Znów mieliśmy szczęście, bo przecież rosyjska artyleria obrzuciła nas chyba ze 200 pociskami.

1 - 2 grudnia
Znów spokój. Nareszcie otrzymuję spora paczkę listów. Radosny podarunek.

3 - 13 grudnia
Na najdalej do przodu wysuniętej linii frontu: Suszkowo-Inakowo. Rosjanie wciąż od nowa podejmują próby przedarcia się. Prowadzimy życie niczym kanadyjscy traperzy. W blokhauzie, umocnionym z uwagi na ogień artyleryjski, przeżywamy tegoroczny adwent. Przeważnie 30-stopniowy mróz w nocy mocno daje się nam we znaki. Radia słuchamy tylko przez kilka godzin. Ale i to sprawiam nam ogromną przyjemność. Mało jedzenia, dużo poczty. Urlop? Tym można czarować tylko najgłupszych. Pierwszy pociąg z urlopowiczami odwołano z powodu zasp śnieżnych. A szansa zluzowania nas - gdzieś tam w sinej dali... To cóż nam pozostaje? - marzyć: Portugalia? Kaukaz?
W dniu 11. XII. Przemawiał Führer. Jesteśmy pod wrażeniem tego przemówienia, z którego wynika, że odtąd państwa Osi są w stanie wojny ze Stanami Zjednoczonymi.
Oznacza to, że; 1) szybciej zakończy się wojna na Wschodzie, ponieważ ZSRR nie otrzyma już żadnych dostaw ze Stanów Zjednoczonych i Anglii; 2) przedłuży się wojna światowa, ponieważ nie wchodzi już w grę zawarcie odrębnego pokoju z jakimkolwiek państwem.
Żołnierzom, którzy 3 lata przebywali na froncie, przyznano prawo studiowania w czasie zimy. Szkoda, ze ja mam dopiero 2 lata za sobą.

13 - 19 grudnia
Tydzień poprzedzający Gwiazdkę wypełnia nam praca nad wykończeniem naszego bunkra. Znowu śnieg i mróz. Rosjanie stale ponawiają ataki i usiłują wymacać odcinek, na którym skrócony został front. Fakt ten w idiotyczny sposób zdradził komunikat OKW. Dlatego też jeszcze mniej realna stała się szansa zluzowania nas.
Na najdalej wysuniętej linii frontu. Rąbiemy i piłujemy drzewo, taszczymy grube belki.
Praca umysłowa: gazety, poczta, ćwiczenia stenograficzne itp.

23 grudnia
Uroczystość gwiazdkowa w sztabie II/233. Wśród kolegów. Prawdziwa Gwiazdka frontowa razem z panem majorem. Rus uszanował tę chwilę i daje nam spokój. Otrzymujemy podwójne prezenty - z kompanii i ze sztabu. Wieczór kończy małe pijaństwo. Lekko zawiany, obejmuje wartę.

24 grudzień
Wigilia. Rus w dalszym ciągu pozostawia nas w spokoju. Słuchamy audycji radiowych z kraju. Również i u nas panuje nastrój gwiazdkowy. W takt muzyki jazzowej, wygrywanej na harmonijce - wyciągamy się wreszcie na naszych pryczach, a właściwie - "skrzyniach z pchłami".

25 grudnia
Pierwszy dzień świąt. Wspaniała pogoda: - 30 stopni mrozu i metrowa pokrywa śnieżna. Gdzieżeście, sporty zimowe? Pierwszeństwo mają biegi długodystansowe.
Równie spokojnie przezywamy drugi dzień świąt. Ale aż do Sylwestra Rosjanie znowu bardzo skutecznie ostrzeliwują naszą wieś.


ciąg dalszy

© copyright 2008, Waldemar „Scypion” Sadaj
Design by Scypion