Nr ISSN 2082-7431
Polska Podziemna
Akcja "Koppe".


I Cel.

Urodzony 15 czerwca 1896 r. w Hildesheim, SS-Obergruppenführer Wilhelm Koppe był inicjatorem zbrodni, dokonywanych przez podległy mu aparat okupacyjny. Jako Sekretarz do Spraw Bezpieczeństwa w „rządzie” Generalnego Gubernatorstwa oraz Wyższy Dowódca SS i Policji „Ost” (Wschód), był jednym z tych członków administracji niemieckiej, który kształtował rzeczywistość okupacyjną na podległych sobie terenach.
Koppe jako pełnomocnik Himmlera w kwestii umacniania niemczyzny, był bezpośrednim realizatorem planów unicestwienia Narodu Polskiego, zawartego w tzw. "Generalplan Ost" (Planie Generalnym "Wschód").
Plan ów w swoich założeniach określał pomysły wymordowania dużej części Narodu Polskiego. Pozostałą część - tę ocalałą po dokonanym ludobójstwie - planowano uczynić analfabetami i bezwolnymi niewolnikami.


Sekretarz do Spraw Bezpieczeństwa w "rządzie" GG, Wyższy Dowódca SS i Policji "Ost" oraz SS-Obergruppenführer Wilhelm Koppe (po lewej ręce Hansa Franka).

Niemal przez cały okres okupacji niemieckiej, czyli od 26 października 1939 do 17 stycznia 1945 r., Koppe działał w Polsce.
W okresie od 26 października 1939 do 31 października roku 1943 był Wyższym Dowódcą SS i Policji (HSSPF) w tzw. „Kraju Warty”. Formalnie 20 listopada, a praktycznie od początku tego miesiąca objął on analogiczne stanowisko w Generalnej Guberni, zastępując SS-Obergruppenführera Wilhelma Friedricha Krügera. Objęcie nowego urzędu przez Koppego, przypada na okres zaostrzonego terroru, stosowanego wobec Polaków i polskości.

Jego przeniesienie do GG, oraz równoległa w czasie nominacja SS-Brigadeführera Franza Kutschery na stanowisko Dowódcy SS i Policji w dystrykcie warszawskim, to okres rozpętania na terenie Guberni jednej z najbardziej represyjnych akcji w historii okupacji. Zainicjowana ona została przez rozporządzenie Generalnego Gubernatora Hansa Franka „o zwalczaniu napaści na niemieckie dzieło odbudowy”, wydane w październiku 1943 r. Akt ten zezwalał na bezkarne mordowanie całych polskich rodzin, a także na powszechne wprowadzenie publicznych rozstrzeliwań ulicznych, niezależnie od masowych mordów potajemnych oraz wprowadzenie coraz większych sił do walki z podziemiem, prowadzonej przy użyciu coraz bezwzględniejszych metod.
Tak wielkie zaangażowanie Koppego w unicestwianie Narodu Polskiego spowodowało, że w niedługim czasie po objęciu nowego stanowiska został on wciągnięty przez Kierownictwo Walki Podziemnej na następne, po generalnym gubernatorze miejsce na liście tzw. „Akcji Główek” *. Było to równe wyrokowi śmierci, wydanemu przez polskie władze.

II. Pierwsze rozpoznanie i pierwszy plan zamachu.

Pierwszy plan usunięcia Koppego został opracowany w Komedzie Okręgu Kraków AK i przewidywał jednoosobowo przeprowadzony zamach snajperski. Zabójczy strzał miał być oddany z wieżyczki kamienicy, mieszczącej się na rogu ulic Bernardyńskiej i Smoczej.
Wspomniana wieżyczka, umieszczona na samym narożniku kamienicy była wyposażona w małe okienka, z których widać było podwórze, znajdujące się w obrębie murów Wawelu, na które podjeżdżał samochód transportujący Koppego do siedziby „rządu” Generalnej Guberni.
Od wyjścia z budynku zamkowego do wejścia do samochodu Koppe musiał przejść około 5 metrów. Na tym odcinku, znajdującym się około 250 metrów od okienek wieżyczki, musiał paść celny strzał. Na wykonawcę wyroku wytypowano porucznika Kedywu Okręgu Krakowskiego Ryszarda Nuszkiewicza „Powolnego”, cichociemnego zrzuconego z Anglii w lutym 1943 r.
Po oddaniu strzału lub strzałów, „Powolny” miał jak najszybciej wyjść z wieżyczki, zejść schodami na podwórze i dalej, łączącymi się podwórzami sąsiednich kamienic, opuścić niebezpieczne miejsce.

Idea zamachu snajperskiego nie została jednak zaakceptowana przez Komendę Główną Armii Krajowej, mimo zaawansowanych prac nad planem akcji.
Obawiano się przede wszystkim wyników ustaleń niemieckiej policji, która niechybnie doszłaby skąd padł strzał. To natomiast równałoby się pacyfikacji zamieszkałej w rejonie kamienicy ludności cywilnej.
Wzięto również pod uwagę fakt, że nawet w przypadku zabicia Koppego, Niemcy w ogóle mogliby się do tego nie przyznać i cały, bardzo ważny psychologicznie i propagandowo aspekt akcji, byłby zaprzepaszczony w podobnym stopniu, jak stało się to w przypadku zamachu na Krügera, którego los nie był polskiej społeczności w ogóle znany.

W początkach 1944 r., tuż po porzuceniu planu zamachu snajperskiego, przystąpiono do rozpracowywania zwyczajów Wyższego Dowódcy SS i Policji, a w szczególności układu dnia, tras poruszania się i środków lokomocji.
Zadanie to powierzono szefowi łączności Kedywu Okręgu Krakowskiego - kpt. Józefowi Basterowi „Rakowi”, który poprowadził rozpoznanie Koppego dwutorowo.
Pierwszym źródłem rozpoznania był zespół obserwatorek zorganizowany na ulicach Krakowa między Wawelem a gmachem Akademii Górniczo-Hutniczej. Wywiadowczynie miały za zadanie szczegółowo ustalić trasy przejazdu Koppego, samochodów którymi jeździł, częstotliwości i regularności jego poruszania się.
Zespół wywiadowczy składał się z łączniczek Kedywu krakowskiego: Zofii Jasieńskiej „Iny”, Ireny Sokołowskiej „Bobo”, Zofii Sokołowskiej „Dzidzi”, Ireny Potoczek „Ady”, Anny Szygalskiej „Tomek” i innych.
Drugim torem rozpoznania był Bazyli Czykaluk, dowódca patrolu specjalnego kontrwywiadu Kedywu krakowskiego, który uzupełniał i weryfikował informacje nadsyłane przez łączniczki.



Na zdjęciu: Józef Baster "Rak", szef łączności Kedywu Okręgu Kraków.

Bazyli Czykaluk, który miał swoich ludzi w krakowskiej policji kryminalnej ( m.in. Józef Owsiak i Michał Kurasz), miał dostęp do informacji o aresztowanych, planowanych obławach, czy o konfidentach niemieckich.
Otrzymawszy z początkiem roku 1944 r., rozkaz Kedywu, dotyczący rozpracowania Koppego, pierwsze, co uczynił to uruchomił swoje źródła właśnie tam. Poza tym nawiązał kontakt z czynnym przed wojną i podczas okupacji, pracownikiem Wawelu niejakim „Józefem” N.N.

Dzięki temu możliwe było ustalenie godzin wyjazdu i przyjazdu Koppego na Wawel, a także częstotliwości i zasad zmiany znaków rejestracyjnych samochodu esesmana oraz liczebność i uzbrojenie ochrony.
To właśnie „Józef” scharakteryzował Czykalukowi samochód, jakim poruszał się Koppe:

"nadwozie wykonane z blachy pancernej, od spodu zabezpieczony grubą warstwą gumy, posiadający dwoje drzwi tylko z jednej strony, szyby z kuloodpornego szkła".

Wszystkie opisane wyżej działania bardzo szybko przyniosły pożądany skutek. Zewsząd napływały dość szerokim strumieniem informacje, które 25 stycznia 1944 r., pozwoliły na sporządzenie raportu o następującej treści:

„Po kilkudniowej przerwie zaobserwowałem w dniu 22 i 24 wyjazd Koppego z Wawelu o godz. 9.30. Wyjazd odbył się autem SS 270-343, szarozielonego koloru, marki Mercedes, limuzyna. Według wszelkiego prawdopodobieństwa, sądząc zwłaszcza ze świeżego lakieru na limuzynie i tabliczek z numerami, jest to auto Krügera przemalowane dla niepoznaki. Marszrutę z zamku do siedziby GG również zmieniono. Z Wawelu zjeżdża nie na lewo ku kościołowi Św. Idziego, lecz na prawo na ul. Bernardyńską, objeżdża brzegiem Wisły zamek i przez Powiśle jedzie na Al. Krasińskiego. W najbliższych dniach zostanie ustalone, czy jest to stała nowa marszruta”.

W dniu 1 lutego złożono kolejny meldunek:

Po kilkudniowych obserwacjach okazało się, że przypuszczenia, co do samochodu Koppego są słuszne. Obecnie jeździ on w tym samym samochodzie pod dawnym numerem SS 20-170, poprzednio podawany numer był przyczepiony prowizorycznie. Trasa prowadzi po dawnemu koło kościoła Św. Idziego. Obserwacje trwają nadal.”

Zgodnie z ostatnim zdaniem tego meldunku obserwacje Koppego kontynuowano, choć nie bez trudności, spowodowanych zmianami w harmonogramie, jakich dokonał Koppe na wieść o zamachu na Kutscherę. Zmiany te przez pewien czas nie pozwalały na uchwycenie prawidłowości.

Tymczasem nastąpiły wydarzenia, które spowodowały okres dużego zamieszania w strukturach Okręgu Krakowskiego oraz odsunęły jego wysiłki dla zorganizowania akcji „Koppe” na drugi plan.
W marcu 1944 r., został aresztowany komendant okręgu płk Józef Spychalski „Luty”. W tej sytuacji ówczesny dowódca Kedywu krakowskiego dr Stefan Tarnawski wydał rozkaz o przygotowaniach do odbicia komendanta, uwięzionego w więzieniu Montelupich.
Niestety akcja takiego kalibru pochłonęłaby zbyt dużo środków i pociągała za sobą zbyt duże ryzyko. Mogła ona zostać przeprowadzona pod warunkiem posiadania przez Komendę Okręgu odpowiednich sił i wystarczającą ilość środków, których po prostu brakowało.
W związku z tym Komenda Główna zażądała od sztabu komendy okręgowej realizacji akcji „Koppe”, uważając ją za priorytet. Nie otrzymując jednak potwierdzenia przyjęcia do wykonania tego rozkazu przez okręg krakowski, zdecydowano się na powierzenie jej wykonania Kedywowi Komendy Głównej. Ten, do bezpośredniej egzekucji wyroku wydanego na Koppego wytypował oddział utworzony do tego typu akcji.

III. Oddział „Agat”, „Pegaz”, „Parasol”. Przygotowanie operacji.


Przystępując do wykonania specjalnej operacji bojowej „Koppe”, oddział był już wyspecjalizowany w przeprowadzaniu tego typu akcji i był jedynym tego typu w strukturach Kedywu KG AK.
Pierwszą akcję „Agat”, późniejszy „Parasol”, przeprowadził już w miesiąc po utworzeniu. Nosiła ona kryptonim „Bürkl”, a nazwa pochodziła od nazwiska, jakie nosił cel ataku. Najbardziej spektakularnym dokonaniem oddziału był zamach na Dowódcę SS i Policji w dystrykcie warszawskim, SS-Brigadeführera Franza Kutscherę z 1 lutego 1944 r.

Nie ma sensu wymieniać w tym miejscu składu osobowego i opisywać struktury batalionu „Parasol”, czy jego pierwszej kompanii, której powierzono wykonanie wyroku na Wilhelmie Koppe. Wykaz taki jest/będzie tematem innych opracowań. Początkową strukturę (przed rozwinięciem w batalion) można prześledzić w materiale umieszczonym na łamach portalu, a zatytułowanym „Akcja Kutschera”. Tak więc aby nie dublować niepotrzebnie treści zapraszam wszystkich zainteresowanych, do zapoznania się z tamtym tekstem.

Wracając do zamachu na Koppego…
W trzeciej dekadzie kwietnia dowódca „Parasola” kpt. Adam Borys „Pług”, wydaje polecenie szefowi wywiadu batalionu, by ten przerwał rozpoznanie przygotowujące operację „Stamm” i udał się do Krakowa. „Rayski” (Aleksander Kunicki) przybywa do Krakowa w początkach maja, gdzie z miejsca nawiązuje kontakt z Feliksem Grochalem „Wareckim”, funkcjonariuszem policji kryminalnej, z którym współpracował już wcześniej podczas przygotowań do zamachu na Krügera. Po przekazaniu swojego zlecenia „Wareckiemu” Kunicki powraca do Warszawy, po dalsze instrukcje w sprawie akcji „Koppe”.

Równolegle w dowództwie „Parasola” rozpoczęły się pierwsze narady, dotyczące ustalenia zespołu, który miałby wziąć udział w wykonaniu akcji. Od początku starły się tu dwie koncepcje:

Pierwsza to pomysł dowódcy „Parasola” (kpt. Adam Borys „Pług”) użycia do akcji „Koppe” drugiej kompanii (wcześniej plutonu), dowodzonego przez Jerzego Zapadko „Mirskiego”. Do czasu akcji „Koppe”, druga kompania miała za sobą sześć przeprowadzonych zamachów. Według argumentacji „Pługa”, dawało to największą gwarancję powodzenia.

Inny pogląd reprezentował natomiast zastępca „Pługa” por. Jerzy Zborowski „Jeremi”. Według niego akcję powinna wykonać pierwsza kompania, która do tego czasu brała udział w dwóch akcjach: „Bürkl” i „Kutschera”. Za tym wyborem przemawiał fakt, iż obie akcje zakończyły się sukcesem, natomiast zamach na Kutscherę odbił się szerokim echem w kraju.
Dodatkowo, po śmierci Bronisława Pietraszewicza „Lota” i po kilkutygodniowym pełnieniu obowiązków dowódcy kompanii przez Stanisława Huskowskiego „Alego”, oddział miał nowego dowódcę (Stanisław Leopold „Rafał”), który nigdy nie dowodził jeszcze tego typu akcją i któremu należało dać szansę sprawdzenia kwalifikacji dowódczych.



Stanisław Leopold "Rafał", po śmierci Bronisława Pietraszewicza "Lota", który poległ podczas Akcji "Kutschera", objął funkcję dowódcy I kompanii "Parasola".

„Pług” na dobrą sprawę uznawał argumenty swojego zastępcy, jednak postanowił nie zmieniać swojego zdania. Dyskusja ta został ucięta ostatecznie po nieudanym zamachu na SS-Sturmbannführera Waltera Stamma, z 6 maja 1944 r., w którym zginęło ośmiu żołnierzy II kompanii.
Gdy na przełomie maja i czerwca powrócono do przerwanego w tak niepomyślny sposób tematu, sprawa przekazania akcji „Rafałowi” i dowodzonej przez niego I kompanii stała się bezdyskusyjna. Druga i trzecia kompania po akcji „Stamm” dłuższy czas musiała dochodzić do równowagi.

Tak więc ostatecznie dowódcą akcji został Stanisław Leopold „Rafał”, a jego doradcą i formalnym obserwatorem Jerzy Zborowski „Jeremi”. Tym samym rozpoczęło się kompletowanie zespołu.
Z miejsca weszły do niego Elżbieta Dziębowska „Dewajtis” i Maria Stypułkowska – Chojecka „Kama”, które posiadały ogromne doświadczenie w prowadzeniu rozpoznania wojskowego, biorąc udział w wielu akcjach, w tym w zamachu na Kutscherę.
Niemalże automatyczną sprawą było skierowanie Wojciecha Świątkowskiego „Korczaka”, jako szefa służby motoryzacyjnej akcji oraz dr Zbigniewa Dworaka „dr Maksa” jako szefa sanitariatu.
Pozostałych członków zespołu kompletowano biorąc pod uwagę przede wszystkim posiadane doświadczenie i umiejętności:

1) Eugeniusz Schielberg „Dietrich”. I kompania.
W konspiracji od października 1939 r., uczestnik Akcji "Bürkl".

2) Zdzisław Poradzki "Kruszynka". I kompania.
Uczestnik Akcji "Kutschera".

3) Stanisław Huskowski „Ali”. I kompania.
Uczestnik Akcji „Kutschera”.

4) Józef Szczepański „Ziutek”. I kompania.

5) Antoni Sakowski „Mietek”. Zastępca dowódcy I kompanii.

6) Jerzy Małow „Rek”.

7) Tadeusz Ulankiewicz „Warski”. I kompania.

8) Wojciech Czerwiński „Orlik”. I kompania.

9) Przemysław Kardaszewicz „Akszak”. I kompania.

10) Jerzy Kołodziejski „Zeus”. I kompania.

Od lewej: Jerzy Zborowski "Jeremi", Elżbieta Dziębowska "Dewajtis", Maria Stypułkowska-Chojecka "Kama", Wojciech Świątkowski "Korczak", Zbigniew Dworak "dr Maks".


Na początku trzeciej dekady maja 1944 r., z udziałem Aleksandra Kunickiego „Rayskiego”, rozpoczęły się narady dowództwa „Parasola” z dowództwem akcji „Koppe”. Podczas dyskusji ustalono m. in. założenia przebiegu akcji oraz odskoku po niej.
I tu także pojawiły się rozbieżności między koncepcją dowódcy oddziału a jego zastępcą. Kpt. „Pług” optował za północno – wschodnim kierunkiem odskoku z ulic Krakowa, zatrzymaniem się w majątku Ruszcza, w którym pracowała wówczas matka Kazimierza Kardasia „Orkana”. Po odczekaniu kilku dni, zaplanowano powrót do Warszawy liniami kolejowymi nie łączącymi stolicy z Krakowem.
„Jeremi” reprezentował z kolei pogląd, że znacznie lepiej będzie przeprowadzić odskok w kierunku silnych oddziałów partyzanckich, działających na Kielecczyźnie i przy ich pomocy dojść samemu do Warszawy.
Ostateczna decyzja należała jednak do dowódcy akcji, który ponosił za jej przebieg pełną odpowiedzialność. Poza tym decyzja ta miała zostać podjęta po przeprowadzeniu kompletu rozpoznań i ustaleń, które powinny być poczynione w samym Krakowie i Krakowskiem przez „Rayskiego” i „Rafała”.

„Rayski” przybył ponownie do Krakowa w trzeciej dekadzie maja 1944 r. W czasie swojego pobytu nawiązał kontakty z dr Szebestą i dr Nowickim, otwierając drogę dla przyszłych porozumień „dr Maksa”, dotyczących opieki nad ewentualnymi rannymi.
„Warecki” przekazał Kunickiemu informacje, dotyczące zmian, które zaszły w trybie życia codziennego Koppego po zamachu na Kutscherę. Obejrzeli m. in. samochód Wyższego Dowódcy SS i Policji oraz trasy, którymi się poruszał. Dodatkowo „Rayski” zapoznał się z wynikami rozpoznania, przeprowadzonego przez Kedyw okręgu krakowskiego, jeszcze przed aresztowaniem płk Spychalskiego „Lutego” oraz otrzymał do dyspozycji wywiadowczynie dywersji krakowskiej, które brały udział we wspomnianym rozpoznaniu.
Mowa tu przede wszystkim o Zofii Jasieńskiej, Irenie Potoczek „Adzie” i Zofii Sokołowskiej. Po włączeniu do tej grupy Elżbiety Dziębowskiej „Dewajtis” i Marii Stypułkowskiej – Chojeckiej „Kamy” powstała kobieca grupa wywiadowcza, która pod koniec maja rozpoczęła stałe rozpoznanie Koppego, trwające przez cały czerwiec.

W trzeciej dekadzie maja do Krakowa przybył również dowódca akcji „Rafał”, który jeszcze w Warszawie otrzymał od Kedywu Komendy Głównej – poprzez kpt. „Pługa” – kontakt do ówczesnego dowódcy Kedywu okręgu krakowskiego, mjr Jana Pańczakiewicza „Zimowita”.
Ten z kolei skontaktował Leopolda z szefem wywiadu okręgu kpt. Stanisławem Matusiakiem „Osą-Twardym” i szefem łączności Józefem Basterem „Rakiem”.
Pierwszy z oficerów przekazał formalnie „Rafałowi” wywiadowczynie, które zostały oddane do dyspozycji „Rayskiego”, z drugim zaś współpracował przy montowaniu sieci łączności, lokali konspiracyjnych, magazynów i garaży.

Od lewej: Eugeniusz Schielberg "Dietrich", Zdzisław Poradzki "Kruszynka", Stanisław Huskowski "Ali", Józef Szczepański "Ziutek", Antoni Sakowski "Mietek".

Równocześnie "Rafał" skonsultował się z "Zimowitem" w kwestii trasy odskoku, sugerując kierunek północny, co przyjęto jako wariant wyjściowy dla dalszych narad.
W celu ustalenia konkretów oraz kwestii organizacyjno – technicznych mjr Pańczakiewicz skierował „Rafała” do komendanta obwodu olkuskiego kpt. Leonarda Mleczko – Nowowiejskiego „Imielskiego” oraz mjr Antoniego Iglewskiego „Ponara” szefa inspektoratu AK „Maria”, który obejmował obwody: olkuski, miechowski i pińczowski, a więc te tereny, przez które postanowiono zorganizować odskok żołnierzy „Parasola”.
Nim jednak „Rafał” skontaktował się ze wspomnianymi oficerami, postanowił uzyskanym w Krakowie rowerem, odbyć szereg jazd terenowych, rozpoznając trasy wylotowe prowadzące z Krakowa w stronę Miechowskiego i Olkuskiego.

Po dokonaniu kompleksowego rozpoznania jego wybór padł na trasę z Krakowa w kierunku Katowic, dalej w bok na Ojców Skałę, Wolbrom, potem w prawo, od głównego traktu na Wolę Lubartowską, Udórz, Żarnowiec.
Zanim więc udał się do „Ponara”, był święcie przekonany o prawidłowości swojego wyboru, co spowodowało, że dyskusja z inspektorem, dotyczyła już tylko pomocy mającej być udzielonej zespołowi „Parasola” w czasie odskoku.

Dla omówienia szczegółów owej pomocy „Rafał” został skierowany do dowódcy oddziałów dywersyjnych obwodu olkuskiego, por. Leonarda Wyjadłowskiego „Ziemi”, który prowadził działalność dywersyjną na terenach, przez które wiodła trasa odskoku.
W trakcie dyskusji z „Ponarem” ustalono również, że bezpośrednio przed zamachem Inspektorat wstrzyma się przed rozpoczęciem akcji „Kośba” w powiecie olkuskim. Następne spotkanie zaplanowano na początek czerwca 1944 r. Po naradach z dowódcami Kedywów w Krakowie, Miechowskim i Olkuskim, na przełomie maja i czerwca „Rafał” powrócił do Warszawy.

Tymczasem przygotowania do akcji zaczęły iść pełną parą również w samym oddziale. Wszystkie działania w tej mierze były uzgodnione z „Pługiem” i nadzorowane przez „Jeremiego”. Bezpośrednią pieczę nad procesem przygotowań objął „Ali”.
I tak szef kwatermistrzostwa otrzymał od dowódcy oddziału rozkaz przygotowania broni, amunicji wraz z granatami, oporządzenia i pieniędzy.
Mimo iż oddział miał zmagazynowaną potrzebną ilość broni, to wymagała ona przeglądu i przestrzelenia. Sprawami tymi zajmował się rusznikarz oddziału Roman Łuczak „Generał”. Dopiero po dokonanym przeglądzie broń wraz z amunicją mogła zostać przetransportowana do Krakowa.
Odpowiedni rozkaz otrzymał również szef adiutantury oddziału, Tadeusz Szablewski „Kaktus”, do obowiązków, którego należało przygotowanie wszelkich, fikcyjnych dokumentów osobistych dla wszystkich uczestników operacji. Dotyczyło to zarówno kennkart, jaki i zaświadczeń z pracy, delegacji itp. Miał on również współdziałać przy uzyskaniu fikcyjnych dokumentów samochodowych.

Dowódca służby motoryzacyjnej oddziału Wojciech Świątkowski "Korczak", otrzymał rozkaz przygotowania istniejących wozów, zdobycia nowych, sporządzenia fałszywych dokumentów wozów oraz skompletowania zespołu motoryzacyjnego.
Z tym ostatnim zadaniem uporano się nie bez poważnych problemów, bowiem drużyna "moto" 1 kompanii został poważnie przetrzebiona w trakcie dwóch poprzednich akcji oddziału ("Kutschera", "Stamm".).
W tym czasie drużyną dowodził Antoni Sakowski "Mietek", który dysponował tylko jednym kierowcą (Stanisław Dyź "Pikuś"). W trybie alarmowym dookoptowano do drużyny Jacka Szperlinga "Jacka" i Tadeusza Foppa "Tadeusza", a po dłuższych naradach postanowiono sięgnąć poza pierwszą kompanię.
I tak z drugiej kompanii sięgnięto po Jana Bernatowicza "Bartka", z trzeciej kompanii po Tadeusza Karczewskiego "Wierzbę" i Tadeusza Królewicza "Ryśka", natomiast z kursu terenowej bazy wyszkolenia ściągnięto Bogusława Niepokoja "Storcha".

Tak więc nie bez trudności skompletowano siedmnioosobowy zespół kierowców, który liczebnie odpowiadał zaprojektowanej do akcji liczbie wozów.
Na początku czerwca, zakończono kompletowanie i remonty bazy samochodowej, przeznaczonej do realizacji akcji. Dodatkowo ujednolicono ją kolorystycznie, tak by jak najmniej rzucała się ona w oczy.

Od lewej: Jerzy Małow "Rek", Tadeusz Ulankiewicz "Warski", Wojciech Czerwiński "Orlik", Przemysław Kardaszewicz "Akszak", Stanisław Dyż "Pikuś".

Jedną z najważniejszych kwestii, czyli przerzut ludzi, broni, amunicji i oporządzenia, otrzymał do rozwiązania Jerzy Zborowski "Jeremi". Sprawę komplikował fakt, iż po "Akcji Kutschera" Niemcy wydali szereg zarządzeń zaostrzajacych ruch pojazdów samochodowych.
W związku z dużym ryzykiem, "Jeremi" postanowił przerzucić cały oddział, wraz z bronią drogą kolejową. Do realizacji tego pomysłu zaangażowano Eugeniusza Schielberga "Dietricha", pracownika kolei. "Dietrich" zaproponował by broń przewieziono w pustych mufach kablowych na niemieckich listach przewozowych.
Równolegle, w Warszawie dnia 5 czerwca odbyła się narada z udziałem "Rayskiego" i "Rafała", którzy powrócili na kilka dni z Krakowa. W jej trakcie ustalono drogę odskoku oddziału po wykonaniu akcji. Ostateczną decyzję w tej kwestii podjął dowódca akcji "Rafał", wybierając trasę w kierunku północnym: Ojców-Skała-Wolbrom i okolice Żarnowca.

Po ustaleniu dalszych szczegółów i zakończeniu narady "Rayski" udał się ponownie do Krakowa, natomiast "Rafał" i "Jeremi" zorganizowali strzelanie dla niewprawionej w tym aspekcie częsci oddziału.
Dodatkowo w lokalu konspiracyjnym przy ul. Przyrynek 15 przeprowadzano odprawy, na których zapoznawano zespół akcyjny z sytuacją w Krakowie, jej całkowitą odmiennością od sytuacji w Warszawie, ćwiczono rozbieranie, składanie oraz obsługę broni oraz uczono się na pamięć fałszywych danych osobowych.
Przed końcem trzeciej dekady czerwca, do Krakowa wyruszyli "Rafał" i "Zeta", a po jakimś czasie również "Mietek", "Ziutek" i "Ali". Po przybyciu na miejsce "Rafał" uzgodnił z "Rakiem" lokalizację punktu kontaktowego oddziału KG z Kedywem krakowskim (stragan nr 3 w Sukiennicach), wyznaczono także magazyny broni (przy ul. Grzegórzeckiej, Starowiślnej, Bronowicach Małych nr 25) oraz punkty jej przekazywania (sklep z artykułami gospodarczymi firmy "Krach" przy ul. Grodzkiej, w firmie meblowej przy ul. Krakowskiej, na pętli tramwajowej w Bronowicach, a także w lokalach przy ul. Radziwiłłowskiej 21 i Karmelickiej 68). W dalszej kolejności wytypowano lokale noclegowe i pomieszczenia garażowe dla samochodów.

Po załatwieniu tych niecierpiących zwłoki spraw w samym Krakowie, "Rafał" przebył wielokrotnie uzgodnioną trasę odwrotu, nawiązując kontakty z przedstawicielem komendy obwodu olkuskiego (Władysławem Czechem "Czarnym") oraz z dowódcą najsilniejszego oddziału partyzanckiego znajdującego się na północ od Żarnowca - Mieczysławem Tarchalskim "Marcinem". Na spotkaniach tych uzgodniono niezwykle ważną kwestię zabezpieczenia drogi odwrotu zespołu Kedywu KG (oddziały obwodu olkuskiego), a także pomocy przy transporcie broni z Krakowa do Warszawy (oddział "Marcina").

Po rozmowach z dowódcą zespołu Kedywu KG, "Marcin" spotkał się z Gerardem Woźnicą "Hardym" - dowódcą oddziału partyzanckiego Okręgu Śląsk, który stacjonował wówczas w Górach Bydlińskich. Przedmiotem rozmowy była możliwość zaopiekowania się przez "Hardego" zespołem Komendy Głównej, gdyby ten był zmuszony rozładować się z transortujących go samochodów wcześniej, czy na odcinku Skała - Wolbrom.
Niestety dla oddziału "Parasola", sprawy nie dograno należycie, bowiem ani "Marcina", ani "Hardego" nie poproszono o bezpośrednią ochronę poszczególnych odcinków odwrotu oddziału Komendy Głównej, tym samym pozbawiając się osłony dwóch największych zgrupowań partyzanckich, stacjonujących w pobliżu. Miało to - jak się później okazało - ogromne znaczenie.

Po kolejnych naradach, tym razem z dowódcami oddziałów dywersyjnych na terenie obwodu olkuskiego "Ziemią", "Zawiślakiem" i jego zastepcą "Markiem" - ustalono, że łącznik obwodu czekać będzie na zespół Komendy Głównej na skrzyżowaniu drogi wylotowej z Udorza do szosy Pilica-Żarnowiec. Drugi łącznik miał oczekiwać na zespół "Parasola" we wsi Udorz, koło drogi przechodzącej nieopodal dworu w kierunku lasu wymysłowskiego, trzeci zaś na wzgórzu nad wąwozem, w który zmieniała się droga, tak by mógł widzieć zarówno dwóch pierwszych łączników, jak i spory odcinek szosy Pilica-Żarnowiec.
Samochody zespołu likwidacyjnego miano ukryć, nie we wsi Wola Libertowska (pierwsza wersja odwrotu) a na łąkach majątku Moesów, położonych naprzeciw drogi wylotowej z Udorza, po drugiej stronie drogi Pilica-Żarnowiec. Na łąkach tych znajdowały się puste stodoły, położone dość daleko od osiedli ludzkich i z dobrym podjazdem.
Równocześnie miejsce oczekiwania oddziału osłonowego i odprowadzającego komendy obwodu zostało zlokalizowane na łąkach, znajdujących się między rzeką Pilicą a wspomnianą szosą.

Po przyjęciu planu przejęcia zespołu Kedywu KG, "Rafał" udał się do Wolbromia. Podczas drogi wprowadził "Ziemię" w plan odskoku, który finalnie wyglądał następująco:

Oddział likwidacyjny "Parasola" po wykonaniu akcji wycofa się trasą Biały Kościół - Ojców - Skała - Trzyciąż - Wolbrom - Poręba Dierżna - Udorz - Wola Libertowska, gdzie zostaną ukryte samochody a zespół pod eskortą oddziałów dywersyjnych obwodu, odprowadzony do oddziału "Marcina". "Rafał" proponował dodatkowo ustawienie ubezpieczenia na serpentynach w Ojcowie, którego celem miało być powstrzymanie ewentualnego pościgu, a także rozstawienie łączników z zadaniem prowadzenia w terenie grupy, jak i informowania o sytuacji.
Ponadto "Rafał" zasugerował konieczność ubezpieczenia punktu sanitarnego, który postanowiono zlokalizować w majątku Porębie Dierżne.
Po załatwieniu w/w kwestii "Rafał" udał się na kilka dni do Warszawy, a następnie wrócił do Krakowa z "dr. Maksem" i sanitariuszką Barbarą Korewną "Basią", zapoznając ich z trasą odwrotu zespołu. Po ustaleniu wszelkich szczegółów, przygotowania w terenie uznano za zakończone.

W trakcie gdy "Rafał" finalizował sprawy w Krakowie i okolicy, w Warszawie trwały przygotowania do akcji.
W tym czasie, za pośrednictwem Tadeusza Szabelskiego "Kaktusa" zostały dostarczone dokumenty dla członków zespołu, natomiast dzięki Zdzisławowi Sadowskiemu "Libiczowi" (pracownikowi Miejskich Zakładów Komunikacyjnych) oraz jego żonie Krystynie Szabelskiej "Magdzie", dokumenty samochodowe oraz rozkazy wyjazdu, a także zaświadczenia dla kierowców.
Oprócz tego stale odbywały się odprawy oddziału, na których ćwiczono obsługę użycia broni w tego typu akcjach, umiejscowienie magazynków i granatów itd. Ustalono również kod porozumiewawczy dla poszczególnych pojazdów kolumny.

Na odprawach organizacyjnych ustalono, że Wojciech Świątkowski "Korczak" będzie brał udział w akcji, w mundurze niemieckiego oficera, w związku z tym zaszła konieczność jego zdobycia.
23 czerwca 1944 r., w związku z większym zapotrzebowaniem na kierowców, do oddziału został dookoptowany Mieczysław Janicki, jeden z mechaników prowadzących remonty samochodów zespołu. Po zaprzysiężeniu Janicki otrzymał pseudonim "Otwocki".
W ten sposób zakończono przygotowania w stolicy.

Od lewej: Jacek Szperling "Jacek", Tadeusz Fopp "Tadek", Jan Bernatowicz "Bartek", Tadeusz Karczewski "Wierzba", Bogusław Niepokój "Storch".

Na początku pierwszej dekady czerwca przesyłki zawierające broń, amunicję i środki walki były gotowe do wysłania. Pakunki pod eskortą Eugeniusza Schielberga "Dietricha" i Aleksandra Koprowskiego "Podgóry" przewieziono rykszami na Dworzec Wschodni. Tam dzięki pomocy Jana Nastkiewicza "Kotwicy" umieszczono je w wagonie z częściami do semaforów. Sama eskorta przeszła do wagonu osobowego, w którym dotarto bezpiecznie do Krakowa.
Na miejscu odebrano paczki wycofując list przewozowy od kierownika pociągu, by nie pozostawić żadnych śladów. Ponieważ na dworcu nikt ich nie oczekiwał, zgodnie z otrzymanymi instrukcjami oddali bagaż do przechowalni i udali się do Kościoła Św. Wojciecha, gdzie łącznikowi przekazano kwit z bagażowni dworcowej. Po pomyślnym wykonaniu zadania zarówno "Dietrich", "Podgóra" jak i "Kotwica" wrócili do Warszawy.

Łącznik którym była Irena Sokołowska "Bobo", przekazał kwit bagażowy "Rakowi", który zorganizował odbiór przesyłki i ulokował ją w wymienionych wcześniej magazynach. Tam mufy opróżniono i za pośrednictwem Józefa Szczepańskiego "Ziutka", wysłano z powrotem do Warszawy, by posłużyły do zorganizowania drugiego i ostatniego już transportu.
Drugi transport przeprowadzono w podobny sposób jak pierwszy, z tą tylko różnicą, że z dworca krakowskiego paczki wraz z eskortą odebrał i przetransportował samochodem "Ziutek", przy pomocy niemieckiego żołnierza spotkanego i przekupionego w jednej z krakowskich piwiarni. Przewieziony niemieckim samochodem wojskowym transport broni ulokowano bezpiecznie w magazynach, po czym eskorta ponownie bezpiecznie powróciła do Warszawy. Tym oto sposobem broń i oporządzenie znalazły się w Krakowie.

W ostatniej dekadzie czerwca przystąpiono także do wysyłki samochodów. W pierwszej kolejności dnia 23 czerwca w drogę wysłano Chevroleta 3/4 t. kierowanego przez "Pikusia", który miał jednocześnie sprawdzić drogę poprzez ustalenie gęstości niemieckich posterunków oraz rodzaju i natężenia kontroli.
Dzięki szczęśliwemu trafowi samochód dojechał bez przeszkód do Krakowa, nie będąc w ogóle kontrolowanym. Na miejscu "Pikuś" zagarażował samochód na pl. Nowym, a sam zamieszkał w lokalu przy ulicy Prażmowskiego 37.
27 czerwca wysłano dwa kolejne wozy, kierowane przez "Ryśka", "Wierzbę" oraz "Otwockiego". Po szczęśliwym przejściu kilku kontroli drogowych i mimo awarii Chevroleta 4 t, oba pojazdy (Chevrolet 4 t oraz Mercedes-Diesel) dotarły bezpiecznie do Krakowa. Tam zostały zagarażowane na ul. Szlak 33, kierowcy zaś otrzymali lokal przy pl. Szczepańskim 1.
28 czerwca wysłano kolejny, czwarty już samochód (Mercedes V 170), którym kierował "Storch". Przejazd odbył się zgodnie z planem - samochód zagarażowano przy ul. Szlak 33 a "Storcha" umieszczono wraz z "Pikusiem" w lokalu przy ul. Prażmowskiego 37.
Dzień później, czyli 29 czerwca w trasę wyruszył "Bartek", który miał za zadanie przetransportować kolejny samochód (BMW). Po przebyciu kilku kontroli, tzw. streif szczęśliwie dotarł do Krakowa, gdzie odebrał go członek Kedywu krakowskiego N.N."Vascherone". Samochód zagarażowano zgodnie z planem przy pl. Na Groblach, a "Bartka" zakwaterowano w mieszkaniu na pl. Szczepańskim 1, a następnie na ul. Prażmowskiego 37.

Równolegle z transportem broni, kierowców i pojazdów, stopniowo przystąpiono do wysyłania pozostałych członków zespołu. Jak pamiętamy "Rafał" wraz z "Zetą" przybyli do Krakowa 24 czerwca, natomiast następnego dnia na miejscu zameldowali się "Mietek" i "Ziutek". W Krakowie zamelinowali się oni początkowo w lokalu przy ul.Topolowej 6 (jeden z lokali krakowskiego Kedywu), a następnie "Mietka" przeniesiono na ul. Krakowską 10, "Ziutka" zaś do klasztoru w Tyńcu.
26 czerwca z Warszawy wyjechali "Akszak" i "Orlik". Po przybyciu na miejsce "Akszak" zatrzymał się w mieszkaniu na pl. Szczepańskim 1, "Orlik" zaś początkowo w mieszkaniu Czesławy Grabowskiej a następnie w klasztorze w Tyńcu.
28 czerwca do Krakowa przybyli: "Jacek", "Zeus", "Dietrich", "Tadeusz", "Kruszynka" i "Rek". Cała grupa została ulokowana w dwóch lokalach w Wieliczce.

29 czerwca z Warszawy wyjechali: "Dr Maks", "Ali", "Basia" i "Halina". "Dr Maks", wraz z obiema sanitariuszkami zainstalował się w majątku we wsi Poręba Dzierżna. Wraz z nimi we wsi ulokowano również przyszłą żonę "Dr Maksa" Alodię Dworak "Alę", która równoczesnie jest współpracownicą sanitariatu "Parasola". "Ali" zamieszkał wraz z "Rafałem" w mieszkaniu przy ul. Krakowskiej 10.
Ostatnia grupa ("Jeremi", "Warski" i "Korczak") przybywa do Krakowa 30 czerwca. Na miejscu "Jeremi" dołącza do "Rafała" i "Alego" (lokal przy ul. Krakowskiej 10), "Warski" umieszczony zostaje przy placu Na Groblach (wraz z "Otwockim"), a "Korczak" przy ul. Prażmowskiego 37. W ten oto sposób w Krakowie znalazło się łącznie 28 żołnierzy z oddziału "Parasola".

W ślad za ostatnią grupą do Krakowa udaje się również dowódca "Parasola" kpt. "Pług", który przybywa do Krakowa 1 lipca. Tam zapoznaje się z drogą odwrotu, przyjmuje meldunki o jej ubezpieczeniu i o sieci łączników, wizytuje punkt medyczny we wsi Poręba Dzierżna. Po kilkukrotnym zapoznaniu się z wszelkimi aspektami planu ewakuacji z Krakowa, "Pług" przyjmuje plan ewakuacji zespołu. Równocześnie każdy z członków zespołu każdego dnia pobytu, zapoznaje się sam lub za pomocą łączników z topografią i atmosferą Krakowa. Jak na razie jest to jedyne zadanie zespołu, na które położono szczególny nacisk.

Od lewej: Halina Grabowska "Zeta", Irena Sokołowska "Bobo", Zofia Sokołowska "Dzidzia", Zofia Jasieńska "Ina".

Po powrocie "Pługa" z wizytacji trasy odwrotowej, "Rayski" melduje zakończenie rozpoznania tras przemieszczania się celu.
W trakcie obserwacji udało się ustalić kilka prawidłowości:

Po pierwsze: Koppe wyjeżdżał z Wawelu między 8.50 a 9.10 rano. Na krótko przed wyjazdem na zamek przyjeżdżał otwarty samochód, w którym siedziało kilku funkcjonariuszy Gestapo z pistoletami maszynowymi gotowymi do strzału.

Po drugie: Najpierw podjazdem wawelskim od strony ul. Bernardyńskiej, schodził z zamku patrol żandarmerii niemieckiej, który po zejściu w dół sprawdzał sytuację na placu Bernardyńskim i okolicznych ulicach wylotowych. Dopiero po złożeniu meldunku przez ów patrol, z placu zamkowego wyjeżdżał samochód Koppego a za nim wspomniany samochód obstawy.

Po trzecie: Samochodem Koppego był dwunastocylindrowy Mercedes opancerzony, jednostronnie otwierany, z charakterystycznie niklowaną rurą wydechową, umocowaną z boku samochodu. Oba smochody zmierzały za każdym razem do budynku Akademii Górniczo-Hutniczej, gdzie mieściła się siedziba tzw. "rządu Generalnej Guberni".

W trakcie prowadzonej niemal przez miesiąc obserwacji ustalono również, że kilkakrotnie Koppe wyjeżdżał z Wawelu różnego rodzaju samochodami wojskowymi, lecz zawsze pomiędzy godziną 8.30 a 9.30. W wozie Koppemu towarzyszłył zawsze oficer, najprawdopodobniej adiutant.
Inaczej sprawa przedstawiała się z trasą przejazdu generała SS, pomiędzy Wawelem a budynkiem Akademii. Trudno było bowiem uchwycić jakiekolwiek prawidłowości. Wóz Koppego przejeżdżał ten odcinek czterema, różnymi trasami w bardzo różnej konfiguracji. Mimo tak dużych rozbieżności zauważono jednak, że najczęściej udaje się przez ulicę Św. Gertrudy lub przez Podzamcze, Podwale. Pozostałe dwie możliwe trasy to: przez ul. Straszewskiego lub przez ul. Grodzką.

Zobserwowano ponadto, że bywały dni, iż Koppe w ogóle nie wyjeżdżał z Wawelu lub odbywał inspekcje terenowe. Przez cały czas rozpoznania obserwowano czas i drogę, jak również termin powrotu eskorty i Koppego na Wawel. Niestety powroty odbywały się tak nieregularnie, że wykluczono atak właśnie wtedy. Dowództwo zespołu uznało więc, że najlepszą porą dla realizacji zadania będzie ranek. Po tych ustaleniach "Pług" zaakceptował zamknięcie rozpoznania.

IV. Akcja "Koppe".

Zamykając rozpoznanie "Pług" rozpoczął kolejny etap operacji. Właściwą akcję rozpoczęto oczywiście od jej kompleksowego zaplanowania. Tym zadaniem zajął się zespół złożony z dowódcy batalionu "Parasol" kpt. Adama Borysa "Pługa", zastępcy dowódcy i jednocześnie obserwatora akcji ppor. Jerzego Zborowskiego "Jeremiego", dowódcy operacji kpr. pchor. Stanisława Leopolda "Rafała", oraz z wyznaczonych przez niego zastępców: Stanisława Huskowskiego "Alego" oraz Antoniego Sakowskiego "Mietka" i Tadeusza Ulankiewicza "Warskiego".
Ponadto przy ustalaniu trasy konwoju Koppego podczas narad obecny był Aleksander Kunicki "Rayski", a podczas omawiania zadań sanitariatu dr Zbigniew Dworak "Dr Maks".

Podczas dyskusji ujęto trzy warianty przeprowadzenia zamachu, obejmujące trzy różne, prawdopodobne trasy konwoju Wilhelma Koppego, udającego się z Wawelu do budynku Akademii Górniczo-Hutniczej. W wyniku analiz zatrzymano się najdłużej przy dwóch rozwiązaniach: narożnik ul. Św. Gertrudy i Zielonej lub pl. Kossaka u wylotu ul. Podwale.
Zgodzono się co do tego, że alternatywne miejsce przeprowadzenia zamachu na narożniku ul. Św. Gertrudy i Zielonej jest znacznie gorsze od pl. Kossaka, zarówno ze względu na niedogodne rozstawienie zespołu wykonawczego, jak i późniejszą trasę odskoku.
Wybrano więc trasę przejazdu Koppego z Wawelu przez plac Bernardyński, Podzamcze, Powiśle na pl Kossaka. Miejsce akcji zlokalizowano na narożniku Powiśla z pl. Kossaka.

Za miejscem tym przemawiało zapewne to, iż z placu Kossaka wychodziło szereg ulic, prowadzących w różnych kierunkach, stanowiących dogodną drogę ucieczki w razie nieprzewidzianych trudności. Kolejnym argumentem przemawiającym za tym miejscem był fakt, iż niedaleka i mało uczęszczana droga z Wawelu do placu Kossaka i ul. Powiśle nie pozwalała zwiększyć odległości pomiędzy samochodem Koppego i samochodem eskorty (zakładano bowiem, że jeden samochód będzie jechał za drugim). Był to ważny czynnik, gdyż plan zakładał jednoczesne zatrzymanie samochodu Koppego jak i pojazdu eskorty.
Równocześnie ustalono drogę odskoku zespołu w samym Krakowie. Wiodła ona ulicami: Retoryka, Garncarską, Dolnych Młynów, Michałowskiego, Batorego, Łobzowską, Szlak, Długą, Śląską do Łokietka, dalej przez przejazd kolejowy i Bronowice na szosę katowicką. Dalej trasa biegła według poprzednio ustalonego planu.

W związku z tym, że przejazdu Koppego należało się spodziewać pomiędzy godziną 8.55 a 9.15 zarządzono koncentrację zespołu o godz. 8.45. Grupa wykonawcza miała dotrzeć na miejsce pieszo, pojedynczo lub po dwóch, w odstępach dwuminutowych od 8.35 do 8.45.
Członkowie grupy mieli odebrać broń we wspomnianych już punktach odbioru broni (sklep z artykułami gospodarczymi firmy "Krach" przy ul. Grodzkiej, w firmie meblowej przy ul. Krakowskiej, na pętli tramwajowej w Bronowicach, a także w lokalach przy ul. Radziwiłłowskiej 21 i Karmelickiej 68). Jej dostarczeniem miano uporać się pomiędzy godziną 8.00 a 8.30.
"Pikuś" (kierowca Chevroleta 3/4 t.) miał odebrać broń i część amunicji zapakowane w papierowe worki, wprost z magazynu przy ul. Dietla 55. Pozostali kierowcy mieli otrzymać broń dla siebie od łączniczek w miejscach garażowania. Część granatów i amunicji oraz pozostałego wyposażenia kierowcy samochodów mieli odebrać wprost z magazynów przy ul. Grzegórzeckiej, Starowiślnej, Krakowskiej, Paulińskiej.

Następnie ustalono obsadę samochodów:

Chevrolet 3/4 t. miał prowadzić "Pikuś", Chevrolet 4t. "Wierzba", BMW "Bartek", Mercedes-Diesel "Otwocki" i Mercedes V 170 "Storch". Sygnalizację przejazdu konwoju Koppego z Wawelu na miejsce akcji miał sygnalizować zespół dokonujący dotychczas rozpoznania: "Rayski", "Ina", "Ada", "Dzidzia", "Kama", "Dewajtis".

Obie sanitariuszki miały znajdować się w majątku w Porębie Dzierżnej, "Dr Maks" zaś w Krakowie. Ustalono bowiem, że "Dr Maks" oraz "Zeta" oczekiwać będą na ul. Łokietka, by być obecnymi podczas odskoku zespołu.

Zespół wykonawczy, poza kierowcami i Jerzym Zborowskim "Jeremim" miał liczyć 12 osób, podzielonych na cztery grupy:

I grupa uderzeniowa:

Dowódca operacji i jednocześnie dowódca grupy "Rafał", drugi zastępca dowódcy operacji "Mietek", a także "Kruszynka", oraz obserwator akcji "Jeremi".

II grupa uderzeniowa:

Pierwszy zastępca dowódcy akcji i dowódca grupy "Ali" oraz "Akszak", "Orlik" i kierowca "Pikuś".

I grupa ubezpieczająca:

Trzeci zastępca dowódcy akcji i dowódca grupy "Warski" oraz "Ziutek" i "Rek".

II grupa ubezpieczająca:

"Korczak", "Dietrich" i "Zeus".

Planowane wyposażnie w środki walki wyglądało następująco:

"Jeremi" - dwa pistolety z zapasowymi magazynkami.
"Rafał" - pistolet maszynowy "Sten", 2 pistolety, dwa granaty.
"Mietek" - pistolet maszynowy "Sten", dwa pistolety, dwa granaty.
"Kruszynka" - pistolet maszynowy "Sten", dwa pistolety, dwa granaty.
"Ali" - pistolet maszynowy "Sten", dwa pistolety, dwa granaty.
"Akszak" - pistolet maszynowy "Sten", dwa pistolety, dwa granaty.
"Orlik" - pistolet maszynowy "Skoda", dwa pistolety, dwa granaty.
"Warski" - pistolet maszynowy "MP-40", jeden pistolet, dwa granaty.
"Ziutek" - pistolet maszynowy "MP-40", jeden pistolet, dwa granaty.
"Rek" - pistolet maszynowy "Sten", jeden pistolet, dwa granaty.
"Korczak" - pistolet maszynowy "MP-40", jeden pistolet, dwa granaty.
"Dietrich" - pistolet maszynowy "Sten", jeden pistolet, dwa granaty.
"Zeus" - pistolet maszynowy "Błyskawica", jeden pistolet, jeden granat.

Wszyscy kierowcy uzbrojeni zostali w pistolety "Visy" i zapasowe magazynki w liczbie od dwóch do sześciu, w samochodach umieszczono także resztę granatów.


Plan Akcji "Koppe".

Usytuowanie poszczególnych grup ustalono następująco:

Na narożniku pl. Kossaka i ul. Powiśle umiejscowiono I grupę uderzeniową ("Jeremi", "Rafał", "Mietek") z tym, że "Kruszynkę" odsunięto parę metrów od narożnika w ulicę Powiśle. Miał on za zadanie stać przy masce samochodu Chevroleta 3/4 t. pozorując naprawę silnika. Na pace samochodu kierowanego przez "Pikusia", miała znajdować się II grupa uderzeniowa ("Ali", "Akszak" i "Orlik").

Kilkanaście metrów dalej, w głąd ul. Powiśle, w kierunku Placu Na Groblach, miał znajdować się I zespół ubezpieczający (pierwszy "Rek", natomiast na wysokości bramy Powiśle nr 5 - "Ziutek" i "Warski"). Druga grupa ubezpieczejąca rozstawiona została w rejonie placu Kossaka (mniej więcej na środku placu "Dietrich", natomiast pomiędzy ul. Zwierzyniecką i Retoryka "Korczak", "Zeus" zaś przed akcją, w restauracji na rogu Zwierzynieckiej i pl. Kossaka, natomiast w jej trakcie przed restauracją).

Rozstawienie pojazdów przedstawiało się nastepująco:

Chevrolet 4 t. miał stać na jezdni położonej przy pl. Kossaka, prostopadłej do ulicy Powiśle. Zadaniem tego samochodu było zajechanie drogi pojazdowi Koppego na ul. Powiśle, zatarasowanie przejazdu z ewentualnym dopuszczeniem do zderzenia.
Po wykonaniu zadania, przy nieuszkodzonym pojeździe, kierowca miał wycofać się tyłem na poprzednie miejsce, a następnie skręcając dwukrotnie w prawo na pl. Kossaka wjechać w ulicę Retoryka.

Chevrolet 3/4 t. zlokalizowany został na ul. Powiśle w odległości około 20 metrów od narożnika z placem Kossaka z kierunkiem jazdy na pl. Kossaka. Jego głównym zadaniem było zabranie z placu części zespołu i wyjazd w ul. Retoryka.
BMW miał stać na pl. Kossaka w przedłużeniu ul. Retoryka, tuż przed skrzyżowaniem z ul. Zwierzyniecką z południowym kierunkiem jazdy. W końcowej fazie akcji miał podjechać na środek placu, obrócić i wjechać w ul. Retoryka.

Mercedes V 170 początkowo miał stać na pl. Kossaka na jezdni objazdowej pomiędzy ul. Zwierzyniecką i Retoryka, a następnie po zabraniu części zespołu miał wjechać w ul. Retoryka.
Mercedes-Diesel miał swój postój na pl. Kossaka, podobnie jak V 170, na drodze objazdowej pomiędzy ul. Zwierzyniecką a Retoryka. Po wykonaniu akcji miał wjechać na srodek placu i zabrać część zespołu wykonawczego.

Zadania poszczególnych grup nakreślono w ten oto sposób:

Wymienione powyżej ustawienie grup uderzeniowych i ubezpieczających oznaczało, że Koppe kierując się od strony Wawelu, początkowo ominie I grupę ubezpieczającą, a następnie kolejno II i I grupę wykonawczą. To samo dotyczyło samochodu z obstawą Dowódcy SS i Policji.
Akcja miała zacząć się od zaobserwowania wyjazdu celu przez "Rayskiego", którego zlokalizowano na rogu ul. Gertrudy z widokiem na ul. Bernardyńską. "Rayski" miał dać znać umówioną sygnalizacją o wyjeździe samochodu Koppego "Inie", która umiejscowiona została przy kościele Św. Idziego od strony Wawelu. "Ina" z kolei przekazać miała sygnał "Adzie", którą ustawiono na rogu ul. Kanonicznej. Znak "Ady" przejąć miała "Dzidzia" umiejscowiona na rogu ul. Straszewskiego.
Następnie fakt przejazdu Koppego "Dzidzia" przekazać miała stojącej na ul. Powiśle - naprzeciw placu Na Groblach - "Kamie", której zadaniem było zaalarmowanie "Dewajtis". "Dewajtis" widoczna już przez "Rafała" i pozostałych uczestników akcji dawała sygnał do bezpośredniej akcji, którą uruchamiał "Rafał".

Wówczas, według planu "Dietrich" i "Korczak" mięli wyciągnąć pistolety, co miało być sygnałem dla "Zeusa", siedzącego w restauracji. Tymczasem "Wierzba" ruszyć miał Chevroletem 4 t. Akcję rozpocząć miała II grupa uderzeniowa, znajdująca się na skrzyni Chevroleta 3/4 t. poprzez ostrzelanie samochodu Koppego. Kiedy najprawdopodobniej wóz Koppego minie II grupę uderzeniową do akcji miała wkroczyć grupa I, mająca za zadanie zastrzelić Koppego i towarzyszących mu w samochodzie esesmanów oraz zabrać broń i dokumenty.
Wóz Koppego powinien zostać zatrzymany poprzez zatarasowanie ul. Powiśle przez Chevroleta 4 t. Jadący za samochodem Koppego, wóz ochrony miał zostać zaatakowany przez I grupę ubezpieczającą, a zlikwidowany przy zrównaniu się z II grupą uderzeniową.

Pierwsza grupa ubezpieczająca po ostrzelaniu wozu ochrony, miała współdziałać z II grupą uderzeniową i ubezpieczać cały zespół od strony Placu na Groblach.
Tymczasem II grupa ubezpieczająca miała osłaniać zespół akcyjny od wylotu Zwierzynieckiej w kierunku mostu Dębnickiego ("Korczak"), z kierunku Retoryka i Morawskiego ("Dietrich") oraz od strony wylotu Zwierzynieckiej na pl. Kossaka ("Zeus").
W przypadku przedostania się wozu Koppego przez blokadę na ul. Powiśle funkcję pościgową miał spełnić Chevrolet 3/4 t.
Zakończenie akcji miał ogłosić "Rafał", a w przypadku jego ranienia lub zabicia jeden z jego zastępców.

Po akcji miano dotrzeć w ściśle ustalonej kolumnie, wszystkimi posiadanymi samochodami. Kolumna miała dotrzeć najpierw na ul. Łokietka, gdzie miano zabrać "dr Maksa", "Ryśka" i "Jacka". W przypadku gdyby Chevrolet 4t. został w jakikolwiek sposób unieruchomiony po zatarasowaniu drogi Koppemu, całość grupy miała rozlokować się w pozostałych samochodach, według rozkazu dowódcy lub kolejnego zastępcy.
Zespół sygnalizacyjny miał po kolei opuścić swoje stanowiska, zaraz po przekazaniu sygnału.

Po omówieniu planu akcji, przystąpiono do omówienia sił niemieckich zlokalizowanych w pobliżu miejsca akcji oraz na trasie odskoku.
I tak w bezpośredniej okolicy miejsca akcji rozpoznano:

- Silny garnizon niemiecki na Wawelu, złożony z różnych formacji wojskowo-policyjnych i oddalony od miejsca akcji o niecałe 500 metrów.
- Siedziba dowództwa Wehmachtu na rogu ul. Gertrudy i pl. Bernardyńskiego.
- Pogotowie policyjne (Schutzpolizei Bereitschaft) na ul Franciszkańskiej 1, wyposażone w samochody.
- Garaże Luftwaffe na Placu na Groblach nr 5.
- Jednostka Luftwaffe na Placu Na Groblach nr 8.
- Kwatera policji porządkowej w budynku dawnego seminarium duchownego na ul. Powiśle.
- Koszary pułku piechoty SS, na pl. Na Groblach nr 9.
- Oddział SS stacjonujący w budynkach przy ul. Retoryka.
- Urząd niemiecki w narożniku ul. Zwierzynieckiej i pl. Kossaka.

Ponieważ zagęszczenie sił niemieckich w rejonie pl. Kossaka było wielokierunkowe, stąd i grupy ubezpieczające skierowane zostały praktycznie na wszystkie kierunki wylotowe z placu Kossaka i sam plac.
Zaraz po zakończeniu odprawy dowódców i zastępców odbyła się narada z kierowcami, gdzie szczegółowo omówiono plan działania, z uwzględnieniem zadań poszczególnych kierowców. Poza tym ustalono, że kierowcą Chevroleta 4t., który miał zatarasować przejazd Koppemu, będzie "Otwocki" (zgłosił się na ochotnika).
W trakcie dalszej dyskusji postanowiono także skorygować nieco plan i przesunąć na pl. Kossaka zapasowego kierowcę "Ryśka", który pierwotnie miał oczekiwać z częścią zespołu na ul. Łokietka, by w razie ranienia któregoś z uczestników akcji, mógł go zastąpić. Konkretnych zadań "Ryśkowi" nie przydzielono, miał on natomiast czekać na pl. Kossaka w charakterze zmiennika.
W toku tych i następnych odpraw przedakcyjnych termin akcji ustalono na dzień 5 lipca 1944 r.

2 lipca do Warszawy powrócił Adam Borys "Pług", tym samym zamykając plan akcji i odwrotu zespołu. Wówczas też poinformowano zespół kim jest cel i jakie znaczenie przywiązywała Komenda Główna do akcji jego likwidacji. Jednocześnie 4 lipca wysłano do Wolbromia "Wierzbę" powierzając mu zadanie rozpoznania sił niemieckich w Wolbromiu, natomiast "Pikusiowi" i "Ziutkowi" polecono przeprowadzenie rowerowego rozpoznania trasy do Ojcowa.

5 lipca 1944 r.

Od świtu 5 lipca następują gorączkowe przygotowania zespołu do wykonania akcji. Jazda z Wieliczki, Tyńca, koncentracja ludzi i samochodów, pobranie broni. Wszyscy jak po sznurku zajmują pozycje. O godz. 8.50 wszyscy żołnierze "Parasola", wyznaczeni do wykonania wyroku na Wilhelmie Koppe, czekają na przyjazd nazistowskiego zbrodniarza.
O godzinie 8.45 półciężarówka zatrzymuje się przed rogiem na ul. Powiśle. Wysiada z niej "Kruszynka" udając naprawę silnika, pod plandeką pojazdu znajdują się członkowie II grupy uderzeniowej. Każdy z zamachowców znajduje się na wyznaczonych pozycjach.

Około godziny 9.20, a więc po blisko półgodzinnym oczekiwaniu, od strony Wawelu zbliżają się "Dewajtis" i "Kama", niosąc wiadomość od "Rayskiego", że konwój generała SS, ruszył właśnie z dziedzińca zamkowego i pojechał ulicą Straszewskiego. Po wysłuchaniu tej wiadomości "Rafał" nakazuje zwinięcie akcji.
Łączniczki ponownie odbierają broń, samochody odwożą ją do magazynów, natomiast członkowie zespołu muszą udać się na zarządzoną przez "Rafała" odprawę, na której uradzono dzień odpoczynku i ponowne ustawienie akcji na dzien 7 lipca.
"Wierzba" i "Ziutek" otrzymują zadanie udania się na terenowe punkty kontaktowe i powiadomienie o przesunięciu akcji. "Dr Maks" udaje się do Poręby Dzierżnej dopilnować dyżurów lekarskich, a cała organizacja terenowa po rozpuszczeniu otrzymuje rozkaz mobilizacji na dzień 7 lipca.

7 lipca 1944 r.

Świt dnia 7 lipca jest dokładną kopią koncentracji wykonanej dwa dni wcześniej. O godzinie 8.50 zarówno w Krakowie jak i w terenie wszyscy członkowie zespołu są na swoich stanowiskach. Rozpoczyna się kolejny raz nerwowe wyczekiwanie na konwój Koppego.
O godzinie 9.50 "Dewajtis" umówioną sygnalizacją daje znak o konieczności zaniechania akcji. "Rafał" ponownie daje znak o jej zwinięciu i podobnie jak dwa dni wcześniej zbierana jest broń, powiadamiany teren i kolejna odprawa na której ustalany jest nowy termin - wtorek 11 lipca 1944 r. Okazało się, że Koppe w ogóle nie wyjechał z Wawelu. Jak się później miało okazać posiedzenie "rządu" Generalnej Guberni odbyło się w tym dniu właśnie na zamku.

V. Atak - 11 lipca 1944 r.

W tym dniu scenariusz przygotowań do akcji powtarza się już po raz trzeci. O godzinie 8.40 rozpoczyna sie koncentracja samochodów i ludzi. Niestety przy wyjeździe z garażu Mercedes Diesel, prowadzony przez "Wierzbę" odmawia posłuszeństwa. Po wzięciu go na hol przez drugiego Mercedesa, kierowanego przez "Storcha" samochód wreszcie zapala, z tym że dla odmiany blokuje się skrzynia biegów, a czas szybko ucieka. Okazuje się, że awaryjny samochód trzeba zostawić. "Wierzba" przesiada się do samochodu "Storcha" i obaj udają się na plac Kossaka.
Brak jednego pojazdu bardzo komplikuje organizację odskoku po zamachu, a także - jak się miało później okazać - miał pośredni wpływ na powodzenie akcji. "Pikuś", który miał ewentualnie pomóc "Otwockiemu" w blokowaniu pojazdu Koppego, otrzymał kategoryczny rozkaz oszczędzania swojego samochodu z uwagi na konieczność zabrania tych wszystkich członków zespołu, których miał zabrać "Wierzba".

Koncentracja pozostałej części zespołu na szczęście przebiegła według planu. O godzinie 8.50 wszyscy znaleźli się na stanowiskach. Mijają długie minuty, a samochodu Koppego znowu nie widać. Jak się okazało, w niemieckiej bazie samochodwej mają miejsce jakieś trudności, które powodują, że samochód z obstawą generała nie przyjeżdża w tym dniu na Wawel.
Około godz. 9.10 na zamek wjeżdża motocykl z przyczepą, w którym znajduje się oficer. Najprawdopodobniej miał on poinformować Koppego o przyczynach niestawienia się samochodu z ochroną.

O godzinie 9.17 w rozpoznanym wcześniej Mercedesie, Koppe - siedząc obok kierowcy - wyjeżdża z Wawelu. Na tylnym siedzeniu umieścił się oficer, który przyniósł wiadomość z bazy samochodowej.
Widząc zjeżdżający z podjazdu zamkowego od strony ul. Bernardyńskiej samochód i siedzącego w nim Koppego, "Rayski" zdejmuje czapkę dając sygnał "Inie", która stwierdzając, że cel skręca na ul. Podzamcze, przekazuje znak "Adzie". "Ada" z kolei przekazuje sygnał "Dzidzie" upewniając się, że Koppe nie skręca w ulicę Straszewskiego.

"Dzidzia" przekonując się, ze samochód Koppego ostatecznie będzie jechał ulicą Podzamcze udaje, że zawiązuje bucik, klękając na chodniku. Jest to sygnałem dla "Kamy", która ustawiona jest na rogu ulic Podzamcze i Powiśle. Zdejmując biały płaszcz "Kama" daje znak "Dewajtis", która z kolei schodzi z wału na chodnik ulicy Powiśle, a następnie przed samochodem Koppego przechodzi na drugą stronę ulicy. Manewr ten widoczny jest już przez "Rafała" i drugą grupę uderzeniową, która ukryta jest pod plandeką Chevroleta 3/4 t. Dowódca ściąga czapkę co jest sygnałem do rozpoczecia akcji.

Jest godzina 9.20 żołnierze "Parasola" wszystkich grup wyciągają broń. Widząc to "Zeus", siedzący dotąd w knajpce, wyciąga z pudła na skrzypce pistolet maszynowy, zakłada magazynek i kieruje się do wyjścia, gdzie drogę zastępuje mu oficer niemiecki. "Zeus" strzela, Niemiec pada tuż koło niego, żołnierz "Parasola" wybiega na ulicę zajmując swoje stanowisko przy ul. Zwierzynieckiej w kierunku Śródmieścia i placu Kossaka.
Tymczasem "Dietrich", po wyciągnięciu broni przechodzi z przystanku tramwajowego do znajdującej się nieopodal cembrowiny. W tym samym momencie rusza swoim samochodem "Otwocki". Mimo, iż dostrzegł on znak "Rafała" to jedzie bardzo wolno, mając w lewym kącie widzenia jedynie mały skrawek ul. Powiśle. Zredukowanie prędkości powoduje, że ciężka ciężarówka prawie staje.

Równolegle wóz Koppego zbliża się już do stanowisk II grupy uderzeniowej. Nie pada jednak żaden strzał (do dziś nie wiadomo dlaczego), z dużą dozą prawdopodobieństwa można jednak stwierdzić, że przyczyną tego była dezorientacja, spowodowana brakiem samochodu osłony generała SS.
Cel mijając II grupę uderzeniową znajduje się w odległości 20-25 metrów od narożnika ul. Powiśle i placu Kossaka. Tymczasem samochód "Otwockiego" dojeżdża do ulicy Powiśle i dopiero wtedy jego kierowca widzi wóz Koppego.
Fakt, że wcześniej nie dodał gazu, można łatwo wytłumaczyć. "Otwocki" znał przecież plan akcji i wiedział, że pierwsze strzały, które powinien usłyszeć nim zobaczy samochód, pochodzić będą od II grupy uderzeniowej i to w chwili, gdy wóz SS-Obergruppenführera będzie znajdować się około 30 metrów od linii przecięcia z samochodem, prowadzonym przez niego. Strzałów tych jednak nie słyszy. Wobec tego, działając niemal automatycznie, zwalnia bieg swojego samochodu, czekając do momentu, aż zobaczy zbliżający się samochód Dowódcy SS i Policji. Następuje to dopiero wtedy, gdy jego samochód dostatecznie wychyla się za narożnik kamienicy ul. Powiśle 3. Wtedy to dopiero dodaje gazu.


Plan przebiegu Akcji Koppe. 11 lipca 1944 r.

Trudno jest dziś ustalić, czy samochód Koppego minął Chevroleta z przodu, jadąc już po trawniku, czy też z tyłu, zjeżdzając do prawego krawężnika ulicy Powiśle. Faktem natomiast jest, że ostrzał pojazdu Koppego rozpoczyna dopiero "Rafał" w chwili, gdy wóz ten jest już przy skrzyżowaniu ulicy Powiśle z pl. Kossaka.
Po kilku sekundach strzela już "Rafał", "Mietek" i inni członkowie zespołu. Faktem też jednak jest, że Mercedes Koppego nie został zatrzymany przez Chevroleta 4t. W momencie, gdy rozlegają się strzały Koppe osuwa się na podłogę samochodu, jego kierowca dodaje gazu, natomiast siedzący z tyłu oficer zaczyna się ostrzeliwać.

W tym samym czasie "Pikuś" swoim Chevroletem 3/4 t. rusza za Mercedesem, ze skrzyni prowadzi ogień II grupa uderzeniowa. Mimo wysiłków "Pikusia" odległość między samochodami zaczyna się powiększać.
Wóz Koppego wjeżdża w ul. Zwierzyniecką zdąrzając w kierunku ul. Kościuszki i mostu Dębnickiego. Za nim prowadzi pościg "Pikuś" ze strzelającą II grupą uderzeniową. Z samochodu Koppego nie padają już strzały, gdyż oficer siedzący na tylnim siedzeniu (kpt. Hoheisel) otrzymuje śmiertelny postrzał. Odległość zwiększa się jednak cały czas i po kilku sekundach jest tak duża, że dalszy pościg staje się bezcelowy. "Pikuś" zawraca i kieruje Chevroleta na ul. Zwierzyniecką a następnie na pl. Kossaka, gdzie "Storch", "Wierzba" i "Zeus" ostrzeliwują wychylających się zewsząd Niemców. W tym czasie niegroźny postrzał w rękę otrzymuje "Mietek".

Wszystkie opisywane wyżej wypadki trwają zaledwie kilka minut. Około godz. 9.23 "Rafał" gwizdkiem daje znać o zwinięciu akcji. Początkowo członkom zespołu wydaje się, że jedynie kierowca samochodu Koppego wyszedł z akcji żywy, co spowodowało, że bez żadnych obiekcji rozpoczęto wycofywanie się z miejsca wykonania akcji.
Samochody podjeżdżają na środek placu Kossaka, BMW z "Bartkiem" przodem, "Storch" cofa Mercedesa V 170 tyłem. Chevrolet 4 t., prowadzony przez "Otwockiego" skręca na skrzyżowaniu placu Kossaka z ul. Powiśle i wyjeżdża naprzód. Do kolumny dołącza powracający "Pikuś".
Stanowiska opuszcza I grupa ubezpieczająca z ul. Powiśle, dalej I grupa uderzeniowa i II grupa ubezpieczająca, II grupa uderzeniowa wraca Chevroletem "Pikusia".
Z uwagi na brak piątego samochodu, zajmowanie miejsc odbywa się według koordynacji "Rafała".

Po chwili cała kolumna rusza: pierwsze jedzie BMW "Bartka" z "Jeremim", "Rafałem" i "Mietkiem", następnie Mercedes V-170 prowadzony przez "Storcha" z "Dietrichem", "Warskim" i "Rekiem", potem Chevrolet 4t. "Otwockiego" z siedzącym w szoferce i przebranym w mundur niemiecki "Korczakiem" oraz z siedzącymi na pace "Zeusem", "Ziutkiem", "Ryśkiem" i "Wierzbą". Wozem, który zamyka konwój jest Chevrolet 3/4 t. z "Pikusiem" za kierownicą i II grupą uderzeniową na skrzyni ("Ali", "Akszak", "Orlik" oraz "Kruszynka", który dołączył do pościgu z I grupy uderzeniowej).
Cała kolumna kieruje się z placu Kossaka w ulicę Retoryka. Jedynie "Otwocki" myli drogę i dojeżdża na ul. Retoryka okrężną drogą, przez ulicę Felicjanek i Małą. Tym samym psuje się szyk kolumny, ponieważ "Otwocki" dołączył do niej na końcu, co z kolei spowodowało, że opancerzony Chevrolet 3/4 t., przeznaczony do osłony tyłów kolumny, znajduje się obecnie w jej środku.

Z szybkością nie przekraczającą 40 km/h kolumna porusza się bez przeszkód ulicami: Retoryka, Garncarską, Dolnych Młynów, Batorego, Łobzowską, Szlak, Długą, Śląską i Łokietka, do przejazdu kolejowego, gdzie zatrzymuje się, aby zabrać ze sobą oczekujących "dr Maksa" (wsiadł do BMW, by opatrzyć rannego "Mietka"), "Jacka" i "Tadeusza", którzy wsiedli na skrzynię Chevroleta 4t. Tymczasem "Korczak" zamienił się miejscami z "Rekiem", wobec czego pojechał w Mercedesie V 170. W sumie więc w samochodach znalazło się 23 ludzi.

VI. Odskok.

Tak więc, jak narazie akcja odbywa się bez strat własnych, kolumna rusza tym razem w planowym szyku i skręca w boczną drogę do Bronowic, z których wyjeżdża na główną szosę Kraków-Katowice. Po kilku kilometrach szereg pojazdów skręca w drogę wiodącą do Ojcowa.
Od tego momentu zespół "Parasola" posuwa się dokładnie na północ - pasem terenu jednolitego administracyjnie, objętym działaniem oddziałów AK. Największym okolicznym miastem jest Wolbrom, jeden z obwodowych ośrodków konspiracyjnych, a także niestety miejsce stacjonowania garnizonu niemieckiego.
Większość opisywanego terenu leżała na wschodnim krańcu Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej i charakteryzowała się dużym zalesieniem. Po swojej wschodniej stronie ziemie olkuskie miały jednak charakter nizinny. Były to tereny w większości uprawne o znacznie mniejszym zalesieniu niż bezpośrednie okolice Olkusza i łączyły się z ziemią miechowską o tym samym charakterze.

Trasa odskoku zespołu "Parasola".


Na interesującym Nas terenie działały oddziały dywersyjne Kedywu Obwodu Olkusz Okręgu Krakowskiego, pod ogólnym dowództwem por. Leonarda Wyjadłowskiego "Ziemi" a także sieć terenowa tego Obwodu. Ich możliwości działania zaczynały się jednak dopiero od Wolbromia na południu po Żarnowiec na północy.
Słabość organizacyjna spowodowała, że wymienionej organizacji nie podlegał żaden oddział prartyzancki o większej sile bojowej. Taki znajdował się dopiero około 40 km na północny-zachód od Krakowa. Oddziałem tym był OP "Surowiec", dowodzony przez por. Gerarda Woźnicę "Hardego" z Okręgu Śląskiego AK, który miejsce postoju miał w lesie bydlińskim w rejonie wsi Załęże (na północny-zachód od Wolbromia).

Niemcy również posiadali w tej części powiatu olkuskiego swoje placówki. Ich ośrodkiem był Wolbrom. Tutaj znajdował się posterunek niemieckiej żandarmerii, posterunek policji granatowej oraz stacjonował tzw. batalion azerbejdżański w pełnym uzbrojeniu i wyposażeniu. Analogiczne posterunki żandarmerii i policji znajdowały się również w Pilicy (19 ludzi) oraz w Żarnowcu (16 ludzi).
Ponadto po zachodniej stronie omawianej częsci powiatu olkuskiego, rozlokowano posterunki graniczne Grenschutzu, pilnujące granicy między GG a Rzeszą, a także liczne placówki służby budowlanej niemieckich wojsk powietrznych (Luftwaffenbau - LV). Do działań przeciwpartyzanckich włączano również jednostki Wehrmachtu, stacjonujące w miejscowości Wierbka.
Obok garnizonu w Wolbromiu, najgroźniejszą wydawała się być zmotoryzowana jednostka żandarmerii niemieckiej, stacjoująca w majątku ziemskim w Pilicy. Jednostka ta (Gendarmerie-Zug-Mot. 63) nastawiona była przede wszystkim na zwalczanie oddziałów partyzanckich, liczyła 65 ludzi i wyposażona była w stację nadawczo-odbiorczą oraz trzy samochody terenowe. Ponieważ jednostka ta znajdowała się w ciągłym pogotowiu, mogła być w każdej chwili przerzucona w dowolny rejon powiatu olkuskiego.

Na terenach powiatu miechowskiego w okolicach Przysieki działał samodzielny oddział AK "Kozica", dowodzony przez Stanisława Zynka "Dzięcioła" (5 kompania II batalionu 112 pp. AK), a także znajdująca się w stadium organizacji 6 kompania II batalionu 112 pp. AK, operująca w rejonie wsi Marcinowice (dowóda Tomasz Goły-Adrianowicz "Pazur").
Stacjonarne oddziały niemieckie były w tym rejonie niewielkie: w Kozłowie znajdował się posterunek żandarmerii i policji w sile 17 ludzi, w Przysiece 7 żandarmów, natomiast w Tunelu 13 ludzi.

W taki oto teren dnia 11 lipca 1944 r., około godz. 9.40 wjeżdża zespół "Parasola". Kolumna porusza się z prędkością 40-45 km./h. Do serpentyn ojcowskich dociera ona bez przeszkód. Tam oczekują pierwsi łącznicy od "Mohorta" dający znać, że droga jest bezpieczna. Na tym odcinku trasy odskoku zespół zmuszony jest zwolnić, czego powodem jest nie tylko zła droga, ale też i fakt, że Chevrolet 3/4 t. jedzie zygzakiem, a jego pasażerowie rozsypują po szosie gwoździe dywersyjne.
Na każdym z trzech poziomów serpentyn ojcowskich rozlokowano ponadto trzy zespoły podobwodu południowego obwodu olkuskiego, wyposażone w karabiny maszynowe i dowodzone przez wspomnianego już "Mohorta". Ich głównym zadaniem jest zatrzymanie i zawrócenie ewentualnego pościgu, którego jednak na szczęście nie było widać.

Przejazd przez Ojców i Skałę odbywa się bez przeszkód, kolumna kieruje się w stronę Wolbromia. Przez całą tą drogę, w różnych odstępach stoją łącznicy, sygnalizujący wolny przejazd. W samym Wolbromiu, pomimo silnego niemieckiego garnizonu przejazd również odbywa się bez komplikacji, a kolumna pojazdów kieruje się w kierunku Łobzowa. Kilometr za tą miejscowością, w Bożej Woli szosa odchodzi na Porębę Dierżną, na skrzyżowaniu obu szos stoi ostatni łącznik "Ziemi", który również daje znać o wolnym przejeździe. Kolumna skręca na Porębę Dzierżną i Udorz, by po kilometrze zatrzymać się przy lokalnej drodze prowadzącej do majątku, w którym jak pamiętamy urządzono punkt sanitarny. Dalej znajdowała się wieś, dochodzi godz. 11.10.

Z punktu widzenia organizacji operacji odskoku zatrzymanie kolumny było zbędne, rana "Mietka" nie była bowiem tak ciężka i nie kwalifikowała się do pozostawienia go w punkcie sanitarnym i też w nim nie pozostał. Przyczyna zatrzymania się kolumny jest do dzisiaj niedostatecznie wyjaśniona. Faktem jest, że po zatrzymaniu członkowie zespołu wysiadają z samochodu i zaczynają wraz z "Zetą" rwać chabry i maki na przydrożnej łące. W tym czasie "dr Maks" udaje się do wsi Poręba Dzierżna, gdzie w jednym z domostw ulokowana była jego żona "Ala". Kolejną niewiadomą jest to, czy "Rafał" znał właściwy powód postoju i czy nie wprowadzono go w błąd.

Po poinformowaniu "Ali" o wyniku akcji, "dr Maks" udał się do majątku, gdzie nie zastał lekarza dyżurnego. Na miejscu całkiem przypadkiem znalazł się lekarz oobwodu olkuskiego dr Marian Korzeniowski. Po odbyciu kilku rozmów z dr Korzeniowskim, funkcjonariuszem wywiadu AK - Januszem Pniewskim, administratorami majątku oraz sanitariuszkami, "dr Maks" po zabraniu opatrunków powraca na szosę do stojących samochodów.
W tym samym czasie "Rafał" spotyka się z łącznikiem Kedywu podobwodu "Dominika-Wikcia" Zygmuntem Gardełą "Granatem", któremu przekazuje wieść o pozytywnych wynikach akcji, a także podziękowania dla "Ziemi" i "Ponara" za otrzymaną pomoc. Po pożegnaniu "Granat" udaje się do oddziału Tadeusza Praskiego "Tadka", będącego ubezpieczeniem punktu sanitarnego.

Po powrocie "dr Maksa" kolumna ma ruszyć od razu z miejsca, jednak okazuje się, że prowadzony przez "Storcha" Mercedes V 170 nie chce zapalić. I tu popełniono kolejny błąd. Bezwarunkowo przyjętą zasadą było trzymanie samochodów na postoju w trakcie wykonywania akcji z pracującym silnikiem tak, aby były one gotowe natychmiast ruszyć. Postój w Porębie Dzierżnej następował w czasie wykonywania akcji. Zadziwiające jest więc, że w tym przypadku owej zasady nie zastosowano i zgaszono silniki. Po nieudanych próbach odpalenia Mercedesa wzięto na hol Chevroleta 4 t. i kolumna rusza dalej.
Postój w Porębie Dzierżnej trwał nie więcej niż 30 minut. To bardzo dużo czasu w ramach precyzyjnie zaplanowanej akcji, czasu - jak się miało wkrótce okazać kluczowego dla powodzenia odskoku.

A więc około godz. 11.40 konwój rusza dalej, po przejechaniu 2 kilometrów mija on puste auto policyjne, zaparkowane na skraju drogi. Zaraz za wsią Kąty kolumnę próbuje wyminąć terenowe auto wojskowe, w którym siedzi 6 żandarmów z bronią gotową do strzału. Jak się miało później okazać był to jeden z lotnych patroli jednostki policyjnej z Pilicy.
Przy omijaniu ostatniego pojazdu konwoju (Chevrolet 3/4 t.), prowadzonego przez "Pikusia", Niemcy zatrzymują się gwałtownie, zajmują pozycje strzeleckie i zaczynają ostrzeliwać samochody zespołu. "Rafał" daje rozkaz zatrzymania, zajęcia dogodnych pozycji i strzelania do nieprzyjaciela. W wyniku pojedynku ogniowego ginie dowódca niemieckiego patrolu oraz dwóch jego żołnierzy. Pozostali przyduszeni ogniem przerywają ostrzał.
"Rafał" daje sygnał do zwinięcia stanowisk i natychmiastowego wsiadania do samochodów. Widząc to Niemcy ponawiają ogień, w wyniku którego ranny w brzuch zostaje "Dietrich", którego umieszczono w BMW kierowanego przez "Bartka" wraz z "dr Maksem" i "Jeremim".

Równolegle zespół ustawia unieruchomionego Mercedesa w poprzek szosy, po czym kolumna rusza w dalszą drogę, kierując się do wsi Udorz. Po wjeździe do wsi zatrzymano się na szosie, przy drodze wiodącej do majątku Moesów. "dr Maks" udaje się do dworu w celu zorientowania się co do możliwości ulokowania w miarę bezpiecznym miejscu rannego "Dietricha". Ponieważ postój zaczął się przedłużać ponad miarę "Rafał" pozostawia "Korczaka" wraz z częścią zespołu i Chevroletem 3/4 t., by ubezpieczał zespół od strony Poręby Dzierżnej, sam zaś z pozostałym samochodem (Chevroletem 4t.) i drugą częścią zespołu udaje się w kierunku wsi w celu ubezpieczenia postoju od strony Pilica-Żarnowiec.

W tym samym czasie BMW z rannym "Dietrichem" i "Bartkiem" stoi na szosie przy drodze prowadzącej do majątku pani Marii Brzozowskiej, w którym - jak wspomniałem wcześniej - przebywał "dr Maks" próbujący uzyskać pomoc dla rannego "Dietricha". Ulokowanie go we dworze było bardzo ryzykowne nie tylko z powodu wzmożonej aktywności niemieckiej, ale także z powodu braku we dworze lekarza. Finalnie rannego postanowiono ulokować w lesie kleszczowskim, niedaleko spalonej leśniczówki (około 2 km. na południe od Udorza).
Ustalono, że BMW prowadzone przez "Bartka", zabierze rannego "Dietricha" i panią Brzozowską, natomiast "dr Maks" i osłona grupy, do której ochotniczo zgłosili się "Akszak" i "Rek", uda się w stronę leśniczówki piechotą.

W trakcie postoju w Udorzu "Rafał" spotyka się z łącznikiem "Zawiślaka", Ireneuszem Czechem "Hlawą". "Hlawa" nie chąc rozmawiać z dowódcą zespołu na oczach mieszkańców wsi, którzy go znali, jedzie razem z "Rafałem" Chevroletem 4 t. zaraz za wieś i zatrzymuje się na najwyższym punkcie szosy, przebiegającej w tym miejscu na wysokim na około 3 metry parowie. Postój przeciągał się niebezpiecznie, a z tego miejsca można było obserwować chociaż fragment drogi Pilica-Żarnowiec,skąd spodziewano się zagrożenia.
Po ruszeniu BMW "Korczak" zwija ubezpiecznie od strony Poręby Dzierżnej, rozkazuje żołnierzom wsiadać do skrzyni Chevroleta 3/4 t. i dołącza do "Rafała" meldując mu o ulokowaniu i odjeździe "Dietricha". Po wysłuchaniu meldunku "Rafał" wydaje rozkaz ruszenia, wszyscy wsiadają do samochodów, także Ireneusz Czech, który lokuje się w szoferce Chevroleta 4 t.

Czas postoju w Udorzu jest również kontrowersyjny, choć należałoby przyjąć, że jego długość nie wyniosła więcej niż 25 minut. Jest więc gdzieś około 13.00, gdy konwój złożony już tylko z dwóch Chevroletów, w sile 18 ludzi ma rozpocząć dalszą jazdę. W tym momencie, szosą od strony Pilicy nadjeżdżają 2 wozy niemieckie: jeden terenowy, kilkuosobowy z osadzonym na stojakach karabinem maszynowym oraz ciężarówka, z której wysypuje się około 30 żandarmów z kilkoma psami. Cała ta grupa zajmuje stanowiska ogniowe wokół drogi do Udorza, w odległości około 25 metrów od skrzyżowania z szosą Pilica-Żarnowiec i rozpoczyna ogień.

Po kilku chwilach od strony Żarnowca nadjeżdża kolejny samochód z żandarmerią, wyposażoną w karabiny maszynowe i zajmuje stanowiska wokół głównej drogi od tej właśnie strony. Odległość dzieląca zespół od stanowisk niemieckich jest nie większa niż 180-250 metrów. Czołowy ogień, prowadzony kilkoma karabinami maszynowymi, zaskakuje i całkowicie dezorganizuje żołnierzy "Parasola". Błyskawiczne wyskoczenie z samochodów, raczej pogarsza sytuację, ponieważ na wzniesieniu szosy nie ma żadnej osłony. Dezorientacja jest tak wielka, że nie pada żaden rozkaz, który wskazałby lub nakazał wyjście z groźnego położenia.

Zadziałał instykt i członkowie zespołu rozpoczynają ucieczkę, kierując się na prawą stronę parowu, nad którego skarpą rośnie wysokie na 1,5 metra żyto. Jak się miało okazać był to najgorszy z możliwych kierunków ucieczki.
"Hlawa" znając dobrze teren, biegnie schylony w kierunku wsi. Była to jedyna, właściwa droga ucieczki, umożliwiająca wycofanie się później w kierunku lasu kleszczowskiego i ewentualnie dalej, do lasu bydlińskiego pod ochronę oddziału "Hardego". Po dotarciu do wsi "Hlawa" ze znajomym gospodarzem wychodzi w pole, udając, że interesuje się wyłącznie pracami rolnymi.

W czasie przedzierania się przez łany zboża, "Rafał" zostaje ranny w klatkę piersiową i udo. Dowództwo obejmuje "Jeremi" z pominięciem "Alego", który jest przecież zastępcą dowódcy akcji. Pistolet maszynowy "Rafała" przejmuje "Wierzba". Kilka sekund zastanowienia, członkowie zespołu zauważają nieobecność "Zety", która zostaje ranna po pierwszych strzałach niemieckich w skrzyni Chevroleta 4 t. "Jeremi" nakazuje powrót po ranną, niestety bariera ognia karabinów maszynowych jest tak gęsta, że czyni niemożliwym uratowanie koleżanki.
Po krótkiej chwili ogień nieprzyjaciela dosięga "Warskiego", który pada. "Ali" i "Orlik" biorą go pod ręce, jednak nie na długo. Nie mogąc uciekać z "Warskim", pozostawiają go w życie, w którym zostaje również ranny "Storch". Niemiecki ostrzał trwa bez przerwy, żyto się kończy, żołnierze "Parasola" dopadają do zabudowań gospodarskich, znajdujących się na ich drodze ucieczki. Część wpada do stodoły, wśród nich jest "Jeremi", który zamierza zorganizować tu obronę. Pozostali jednak zamierzają uciekać dalej. Z budynku pierwszy wybiega "Ziutek", za nim reszta, by dalej kontynuować odskok. W zbożu ukrył się również "Otwocki", a więc już tylko 14 żołnierzy "Rafała" kontynuuje bieg.

W tym samym mniej więcej czasie "Bartek" z rannym "Dietrichem" i panią Brzozowską objeżdża zabudowania dworskie, zmierzając w kierunku lasu kleszczowskiego. Za nim w pewnej odległości, piechotą podążają "dr Maks", "Akszak" i "Rek". Po kilku minutach Niemcy wkraczają od zachodu do wsi Udorz, mają psy i nie było wątpliwości, że tropią uciekinierów.
"Bartek", by uniknąć spotkania z pościgiem, chcąc zgubić ślady, postanowia przejechać samochodem potok. Jego brzegi okazują się jednak za strome i auto zawiesza się nad potokiem. W trakcie daremnej próby jego wypchnięcia, nadjeżdża wóz gospodarski, z którego pomocą udaje się wyciągnąć samochód z potoku i zaholować do lasu. Tam BMW zostaje ukryte w zaroślach, a rannego "Dietricha" koledzy przenoszą na wspomniany wóz chłopski i ruszają w dalszą drogę. Po kilku minutach grupa napotyka chłopca i dziewczynkę, którym Pani Brzozowska nakazuje iść do majątku i przynieść coś do jedzenia, a także zawiadomić dr Korzeniowskiego w Porębie Dzierżnej o konieczności wykonania operacji.
Zaraz po tym grupa musi ukryć się w zaroślach, bowiem dostrzega nad widocznym jeszcze strumieniem wóz terenowy z Niemcami i psami, które chwilę węszą i nie odnalazłszy śladów, wkrótce zawracają. Jest to pomyślna okoliczność i pozwala jechać grupie dalej.

Około godz. 13.10 grupa "Jeremiego" opuszcza gospodarstwo rolne i biegiem kieruje się do odległego o jakieś 300 metrów lasku. Niestety droga wiedzie przez nie dające żadnej osłony kartoflisko. Na domiar złego Niemcy znów wzmożyli ogień. Podczas biegu w piętę zostaje ranny "Zeus", żołnierze "Parasola" biegną jednak dalej. "Zeus" podskakuje na jednej nodze, strzelając jednocześnie z pistoletu maszynowego. "Jeremi" rzuca "filipinką" w stronę Niemców, co nie ma zbyt wielkiego sensu, gdyż nieprzyjaciel oddalony jest o około 200 metrów.
Grupa 14 żołnierzy z rannym "Zeusem" dobiega do skraju lasku. Następnie forsują rzeczkę Udorkę, za którą wznosi się wysoka na 10-12 metrów skarpa. Nim ruszają dalej "Jeremi" rozkazuje "Wierzbie" i "Jackowi" cofnąć się na pole, przed strumyk i na tyle czasu ile się da, zatrzymać pościg Niemców.

Dwunastu żołnierzy I kompanii "Parasola" wdrapuje się na skarpę, dalej rusza już tylko jedenastu, gdyż podczas wspinania się, nieprzytomny na ziemię pada "Orlik".
Niemieckie samochody poruszają się wzdłuż drogi, która biegnie równolegle do trasy ucieczki grupy "Jeremiego", bez przerwy prowadząc ogień. Żołnierze biegną tymczasem przez pole gospodarza Bartosika, tzw. pole kołodziejowe, które przecina droga polna, zwana przez tutejszych "drogą kołodziejową". Po kilku chwilach na polu tym pada martwy "Ali". Grupa zaszywa się w las, dalszej części tzw. Borku.
Jest około 13.20, w lesie do grupy dołącza "Jacek", nie ma natomiast "Wierzby". Tak więc jest ich jedenastu w tym ranni: silnie krwawiący "Rafał", "Mietek" i nie mogący chodzić "Zeus". Droga przez Borek odbywa się bez przeszkód, Niemcy w tym czasie doszli do rzeczki Udorki, a następnie zawrócili do samochodów, przeczesując teren.

Równolegle w czasie ranny "Storch" doczołguje się do gospodarstwa Bieńka. Zauważony, zostaje otoczony opieką i ulokowany w piwnicy w gospodarstwie Wojciecha Słabonia.
Z Borku grupa "Jeremiego" wychodzi wprost na zabudowania wsi Zamiechówka. Tutaj zatrzymują się, by odpocząć. Wkrótce okazuje się, że ranni nie mogą kontynuować odskoku. Po kilkudziesięciu metrach padają z nóg, w związku z czym "Jeremi" zatrzymuje przejeżdżający wóz, który zarekwirowano i ukłożono na nim "Rafała" i "Zeusa", natomiast dla "Mietka" zabrano konia. Grupa kieruje się na wschód i po kilku minutach wyjeżdża na drogę Charsznica-Żarnowiec.
Na skrzyżowaniu drogi z szosą napotykają Niemców, którzy odwożą kontyngent z pobliskich wsi. Wywiązuje się krótka walka, która dość szybko się kończy. Po kilku minutach grupa podąża w kierunku Staszyna, gdzie zatrzymuje się w gospodarstwie niejakiego Gwiazdy. Tutaj następuje generalny odpoczynek, opatrzenie rannych i oporządzenie się zdrowych. Jest około godziny 14.30.

W tym czasie Niemców już nie ma w Udorzu. Niestety wiozą oni ze sobą "Storcha", którego psy wytropiły w gospodarstwie Wojciecha Słabonia, podobnie jak ciężko rannego i nieprzytomnego "Warskiego" oraz "Zetę", która przed dostaniem się w niemieckie ręce zabija niemieckiego lotnika, biorącego udział w obławie.
"Ali" ginie na miejscu, natomiast po odzyskaniu przytomności "Orlik", widząc zbliżających się Niemców popełnia samobójstwo. Podczas gdy grupa "Jeremiego" dochodzi do Staszyna, "Storch", "Warski" i "Zeta" znajdują się już w więzieniu w Pilicy.
Ich los dopełnia się bardzo szybko. Aby nie umarli od razu, Niemcy sprowadzają do kazamatów dr Osieckiego, który ich opatruje, a od "Zety" otrzymuje wręczoną ukradkiem kasę zespołu "Parasola", którą "Zeta" przetrzymuje. Po tych niezbędnych zabiegach rozpoczynają się pierwsze przesłuchania, w których ranni potwierdzają, że są z Warszawy. To prawdopodobnie uratowało wieś Udorz przed pacyfikacją.

Z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że na tym informacje udzielone przez nich Niemcom wyczerpały się. Pod ochroną konwoju cała trójka została przewieziona do Krakowa, do więzienia na Montelupich.
Niewiele jest wiadomo o ich dalszym losie. Wiadomo jedynie, że byli torturowani a "Zeta" znała całość przygotowań do akcji, w każdym szczególe. Mimo to, ani w Warszawie - poza aresztowaniem rodzin uczestników akcji przebywających w więzieniu - ani w Krakowie nie nastąpiły żadne "wsypy". Pomimo tortur nie wydali więc nikogo. 23 lub 24 lipca wszystkich trzech zamordowano strzałem w tył głowy, na końcu korytarza w piwnicy więzienia na Montelupich.

Grupa z rannym "Dietrichem" po dotarciu w bezpieczne miejsce, może odpocząć. Obóz założono w lesie, w pobliżu spalonej leśniczówki. "Dr Maks" dogląda rannego "Dietricha", który jest przytomny i czuje się stosunkowo dobrze. "Akszak", "Rek", "Bartek" oraz "Otwocki", którego psy nie wytropiły w zbożu, a który pod wieczór wyszedł do wsi i został doprowadzony do grupy w lesie kleszczowskim, w odpowiedniej odległości ubezpieczają obóz. Pani Brzozowska udaje się z powrotem do dworu w Udorzu, by sprowadzić lekarza i powiadomić miejscową placówkę AK o konieczności zaopiekowania się rannym.
W tym samym czasie "Jeremi" przekazuje dowodzenie "Korczakowi" i mniej więcej w godzinach 14.30-21.00, porusza się po wsi, nawiązując kontakty z okoliczną siatką AK.
Do obozu w lesie kleszczowskim, pod wieczór przybywa dr Korzeniowski. Bada "Dietricha" i wbrew naleganiom "dr Maksa" odmawia operowania rannego, z powodu zbyt dużego zagrożenia związanego z wykonaniem operacji w tak złych warunkach. Finalnie i "dr Maks" rezygnuje z jej przeprowadzenia.

Pod wieczór do gospodarstwa Jana Gwiazdy powraca "Jeremi" i zarządza wymarsz zdrowych członków 1 kompanii do lasów w pobliżu Kozłowa. Dalsze przebywanie w Staszynie było bardzo niebezpieczne, bowiem miejscowość ta oddalona była od Udorza o jedyne 15 km., a bardzo prawdopodobnym było, że Niemcy nie zrezygnowali z obszerniejszego przeczesania terenu.
Otrzymawszy miejscowego przewodnika grupa ruszyła, by po paru godzinach marszu rozłożyć się na nocleg w lesie, około 9 km. od Marcinowic. Według planu ranni mieli być przewiezieni następnego dnia. Noc z 11 na 12 lipca zarówno w lesie pod Przysieką, jak i w Staszynie, gdzie pozostali ranni minęła spokojnie. Podobna sytuacja miała miejsce w obozie grupy z rannym "Dietrichem". Tej samej nocy mieszkańcy Udorza chowają ciała "Alego" i "Orlika". Prowizoryczne groby wykopano przy cokole kapliczki, stojącej na skraju "drogi kołodziejowej".
Rankiem 12 lipca "Jeremi" powtórnie przekazuje dowództwo "Korczakowi" i wyrusza do Staszyna po rannych kolegów. Zostają oni przewiezieni dwoma furmankami do szpitala w Jędrzejowie. Szpital nie przyjmuje ich jednak z uwagi na duże niebezpieczeństwo, związane z niedawną "wsypą". Przed południem 13 lipca wracają oni z powrotem.

W tym samym czasie, wieczorem 12 lipca do grupy rozlokowanej w lesie, dołącza "Wierzba". Pozostawszy na rozkaz "Jeremiego" przed rzeką Udorką, prowadził ogień osłonowy, do czasu aż zacięła mu się broń. Po jej zakopaniu ruszył za niewidoczną już grupą, pomylił jednak drogę. Noc spędził w stogu siana i rankiem 12 lipca dotarł do lasu w pobliżu Tunelu. Stamtąd do grupy doprowadził go leśniczy.

Dzień 12 lipca oraz noc z 12 na 13 grupa pilnująca rannego "Dietricha" spędza w lesie pod Wymysłowcem. Wkrótce też okazało się, że rana "Dietricha" jest powierzchowna, bowiem kula nie naruszając otrzewnej, przeszła przez podskórną tkankę tłuszczową. Bez trudu została ona usunięta przez dr Korzeniowskiego.

W trakcie opisywanych wyżej wypadków, Niemcy rozpoczynają poszukiwania dalej na wschód od Udorza. Do poszukiwań zaangażowali dość poważne siły. W ich skład weszły jednostki policyjne z Miechowa (dowódca Franz Böschenköther), zespół Gestapo i SD z Krakowa - dowodzony przez SS-Sturmbannführera Ericha Kordę, a także jednostki różnej maści z Wolbromia, Pilicy, Żarnowca. Ponadto w stan alarmu postawione zostały wszystkie jednostki niemieckie i policji granatowej od Krakowa po Żarnowiec.

Po powrocie z Przysieki "Jeremi" nawiązuje kontakt z dowódcami piątej i szóstej kompanii 112 pp. w Marcinowicach i Przysiece - Tomaszem Goły-Adrianowiczem "Pazurem" i Stanisławem Zynkiem "Dzięciołem". W wyniku rozmów przejmują oni pełną opiekę nad zespołem warszawskim, co zbiega się zresztą z ubezpieczeniem przemarszu dużych jednostek 106 DP AK w okolicach wsi Przysieka i Marcinkowice. Bezpośrednią osłoną zespołu "Parasola", jest od tego momentu patrol bojowy dowodzony bezpośrednio przez "Dzięcioła", w sile 20 ludzi, uzbrojony w lekki karabin maszynowy, ręczny karabin maszynowy, 10 karabinów i broń krotką.

13 lipca powracający z Jędrzejowa ranni, zaledwie o 100 metrów wymijają patrol żandarmerii, by następnie udać się do wsi Przysieka, na osiedle zwane "Książka". Tam ulokowano "Mietka" w gospodarstwie Jana Kałwy, "Rafała" u Weroniki Gacek-Krzemieniowskiej, natomiast "Zeusa" pod samym lasem w gospodarstwie Bolesława Krzemienia.
Do gospodarstwa Gacków sprowadzono dr Leona Kubiaka, lekarza z Kozłowa, który przy asyście dr Feliksa Maciążka operuje z powodzeniem "Rafała". Jednocześnie do gospodarstwa Gacków sprowadzono z lasu grupę zdrowych żołnierzy "Parasola", która rozlokowała się w stodole. Do wieczora 13 lipca ranni zostali opatrzeni i nakarmieni, a cała grupa otoczona opieką.
Noc z 13 na 14 lipca zarówno w Przysiece jak i w lesie pod Udorzem, mija bardzo spokojnie. 14 lipca "Jeremi" postanawia rozpocząć odwrót zdrowych żołnierzy do Warszawy. Pierwszy do stolicy, cały i zdrowy, dociera "Pikuś". Zabiera on pełny meldunek o przebiegu akcji specjalnej Koppe.

Wieczorem tego samego dnia do grupy z rannym "Dietrichem", znajdującej się w lesie pod Wymysłowem, dociera "Tadek" wraz ze swoją drużyną i "Ziemią". "Ziemia" wydaje "Tadkowi" rozkaz, by ten wraz z drużyną ubezpieczającą punkt sanitarny udał się do lasu wymysłowskiego i przeprowadził stamtąd grupę do obozu "Hardego".
Wczesnym rankiem 15 lipca cały zespół znajduje się już we wsi Załęże. "Dietrich" początkowo zostaje ulokowany w stodole gospodarstwa sołtysa wsi - Sójki. "Tadek" tymczasem udaje się do obozu leśnego "Hardego".

Tymczasem "Jeremi" trzeci raz z kolei powierza dowództwo "Korczakowi" i po wyprawieniu "Pikusia" do Warszawy, rusza na poszukiwania grupy z rannym "Dietrichem". Nad ranem 15 lipca znajduje się ponownie w Udorzu, gdzie u gospodarzy i pani Marii Brzozowskiej dowiaduje się o przebiegu wydarzeń, które nastąpiły po wycofaniu się grupy z szosy oraz o przewiezieniu "Dietricha" do Załęża. Po uzgodnieniu z miejscową placówką terminu pogrzebu "Alego" i "Orlika" - udaje się do Załęża.

Wczesnym rankiem 16 lipca oddział "Hardego" przybywa do obozu w Górach Bydlińskich. Bezzwłocznie kontakuje się z grupą "Parasola". "Dietrich" ulokowany zostaje w domu Felicji Biedy "Ali", która wraz z Haliną Kotorowicz "Haliną" będzie się nim troskliwie opiekowć. Nad ich bezpieczeństwem czuwa patrol bojowy, odkomenderowany do Załęża przez "Hardego". Pozostali żołnierze grupy zostają przeniesieni do obozu leśnego na całodzienny wypoczynek.
Wieczorem 16 lipca "Jeremi", "dr Maks", "Akszak" i "Rek" wraz z drużyną "Tadka" oraz łącznikiem "Hardego" Antonim Ścibichem "Trzepakiem" wyruszają do Udorza na pogrzeb. W pobliżu dworku udorskiego zostają ostrzelani przez Niemców. Odpowiadają ogniem i wycofują się do lasu pod Wymysłowem.
W tym czasie Niemcy dokonują egzekucji członków miejscowej placówki AK: Franciszka i Wladysława Kucyperów, Jana Pająka, Józefa Fiutka, Władysława Noconia oraz pięciu innych osób. Natomiast we wsi Chlina aresztują: Piotra Kucyperę, Piotra Wydmańskiego, Jana Bieńka, Wojciecha Słabonia i Władysława Wydmańskiego. Z sześciu aresztowanych i zesłanych do obozów koncentracyjnych gospodarzy - powróciło tylko trzech.

Po wycofaniu się drużyna "Tadka" zostaje w lasach wymysłowskich, natomiast grupa "Parasola" z "Jeremim" na czele idzie dalej, prowadzona przez miejscowego przewodnika. Rankiem 17 lipca są z powrotem w Przysiece, w której reszta zespołu pod opieką miejscowych gospodarzy spokojnie wypoczywa, a ranni wracają do sił.
Wieczorem tego dnia ze stacji Kozłów do Warszawy wracają "Bartek" i "Otwocki". Mimo rewizji docierają oni bezpiecznie do Warszawy.
Wieści dochodzące z frontu wschodniego i z Warszawy szybko rewidują pierwotny plan wysyłania do stolicy, po dwóch żołnierzy dziennie. Konieczne jest natychmiastowe wysłanie całej grupy jednym rzutem. "Jeremi" uzgadnia z Weroniką Gacek pozostawienie u niej rannego "Rafała". "Zeus" taką samą opiekę ma zapewnioną u Bolesława Krzemienia.
Pozostało więc do wysłania 11 ludzi. W porozumieniu z "Dzięciołem" i "Kaliną" cała ta grupa wyjeżdża 18 lipca wieczorem. Do stacji Kozłów zespół zostaje odprowadzony przez patrol bojowy "Kaliny". Rozkładowo pociąg pospieszny relacji Kraków-Warszawa nie zatrzymuje się na stacji Kozłów. W związku z tym jednak, że jest to najbezpieczniejszy i najszybszy transport do stolicy, postanowiono uruchomić powiązania organizacyjne dla zatrzymania pociągu w Kozłowie.
Sztuka tak udaje się dzięki Stanisławowi Biernackiemu, pracownikowi nastawni i członkowi AK. Po zatrzymaniu pociągu zespół "Parasola" wsiada do pociągu, natomiast Biernacki dochodzi do porozumienia z maszynistą, by nadrobił opóźnienie możliwie jak najszybciej i nikomu nie wspominał o postoju w Kozłowie.

Każdy z członków zespołu, w osobnych przedziałach, szczęśliwie powraca do Warszawy.
Przyjazd najliczniejszej grupy do stolicy, zbiega się z gorączkowymi przygotowaniami do zbrojnego wystąpienia miasta. Poza złożeniem szczegółowego meldunku dowódcy "Parasola" przez "Jeremiego" nie było właściwie czasu na dokładną analizę akcji. Zajęto się jedynie ściągnięciem broni, pozostawionej w Przysiece oraz sprowadzeniem rannych
"Zeus", wyposażony w aktualną kartę urlopową Ostbahn, powraca do Warszawy 25 lipca. 27 lipca z Przysieki przyjeżdżają "Rafał" i "Zeus", po których wyjechała żona "Rafała" - Wanda Leopold wraz z Bolesławem Srockim.

***


Przyjazd poszczególnych członków zespołu jest zbieżny z dotarciem informacji, że SS-Obergruppenführer Koppe nie zginął od kul "Parasola" i nadal urzęduje w tzw. "rządzie Generalnej Guberni". Rozkaz likwidacji Koppego nie zostaje więc wykonany.
Z powodu akcji ludność Krakowa nie przeżyła nowych, publicznych i jawnych egzekucji, choć w wyniku wybuchu powstania w Warszawie poddana została masowym aresztowaniom i represjom. Trudno dziś określić, czy w wyniku samej akcji "Koppe" kurs okupanta wobec Polaków zelżał lub radykalnie się zmienił. Niewątpliwym jest natomiast to, że zamach miał ogromny oddźwięk propagandowy i moralny. Akcja była jasnym komunikatem dla Polaków, że żaden zbrodniarz niemiecki nie może czuć się bezkarny, co na pewno dodawało Narodowi Polskiemu siły i wiary w ostateczne zwycięstwo nad tak przecież krwawym okupantem.

Operacja specjalna "Koppe" należałą do wyjątkowych w skali podziemia. Do jej realizacji zaangażowano bowiem środki dyspozycyjne AK z Warszawy, Krakowa, Olkuskiego, Miechowskiego, terenu Kielecczyzny i Częstochowy, na różnych odcinkach działań.
W skali wojskowych ruchów podziemnych wszystkich krajów okupowanych przez III Rzeszę, nie ma ona sobie równej rozmiarem przygotowań i trudnością przeprowadzenia. W skali krajowej również nie miała ona precedansu z uwagi na śmiałość i wielkość przedsięwzięcia, a także okres, w jakim była przeprowadzona.

Godnym najwyższej uwagi jest fakt, że zamach na dygnitarza hitlerowskiego urzędującego w Krakowie, zlecono do przeprowadzenia oddziałowi warszawskiemu, z Warszawą związanemu i tylko tam przeprowadzającemu dotychczas swoje działania.
Fakt ten czynił zarówno przygotowania do akcji, jak i samą akcję ogromnie trudnym zadaniem, o najwyższym stopniu ryzyka i świadczącym o wielkich możliwościach organizacyjnych Armii Krajowej. Powodzenie akcji było jak najbardziej realne, ale ostateczne niewykonanie wyroku na Koppem nie mogło stanowić zaskoczenia ani przekreślić olbrzymiego osiągnięcia, jakim w ogóle było zorganizowanie takiego przedsięwzięcia.


* „Akcja Główek” – w ramach ogólnego terroru Niemcy uderzali konsekwentnie w czołowych przedstawicieli społeczeństwa polskiego, pochodzących z różnych warstw. W odpowiedzi na ten stan rzeczy w kierownictwie podziemnym zrodziła się koncepcja uderzenia w prominentnych przedstawicieli administracji niemieckiej. Akcje tego typu zainicjowano już w 1942 r., jednak dopiero w roku 1943 objęto je w formy zorganizowanej działalności zbrojnej. Polegało to m. in. na założeniu wykazów imiennych czołowych hitlerowców, które ustalały hierarchię uderzeń. Zaczęto także szkolić oddziały specjalne, które przeznaczono do ich wykonania.

Koniec.




powrót.


copyright 2007, Radosław ""Butryk"" Butryński
Design by Scypion