List J. Piłsudskiego
do W. Sikorskiego z 29 lutego 1924 r.
"Sulejówek, 29 lutego 1924 r.
Szanowny Panie Generale!
W sposób dosyć niezwykły, bo za podwójnym pośrednictwem, został mi przysłany Pański projekt o najwyższych
władzach wojskowych z wyraźnym i niezrozumiałym dla mnie żądaniem, czy prośbą, abym porobił "uwagi, inne sformułowania i skreślenia" w związku
z projektem.
Wyznaję, że ten niezwykły sposób uważam za niegrzeczność względem mnie, niegrzeczność, uzasadnioną chyba tym, że
wychowuje się Pan Generał w atmosferze, gdzie niegrzeczność względem mnie uważana jest za "dobry ton", coś w rodzaju szyku czy elegancji
państwowej dla dostojników tak wysokich jak minister.
Co się tyczy samego projektu, to streszczam krótko swą opinię. Jest to bardzo nieudolne naśladownictwo instytucji
francuskich z zapomnieniem o radykalnej różnicy pomiędzy nami a Francją. Tam ministrem jest zmienny człowiek cywilny, do którego dostawiają
gabinet, aby go uczyć być trochę rozumiejącym wojsko, a właściwym ministrem wojskowym jest szef sztabu generalnego. U nas jest zmienny także,
lecz oficer armii. Wobec tego ta przewaga, jaką dekrety we Francji dają generalnemu inspektorowi, - generałowi przewidzianemu na naczelnego
wodza, - nad szefem sztabu generalnego czyni z generalnego inspektora głównego oficera armii, co jest w zgodzie ze zdrowym duchem wojska,
którego jedyną rację istnienia jest zbrojna obrona państwa, a nie hocki - klocki pokojowych intryg i burz w szklance wody przechodnich
ministrów i gabinetów.
U nas więc wszystkie hocki - klocki dotychczasowych projektów i ustaw w tej dziedzinie są, niestety, ubliżające
wojsku i zdrowemu poczuciu służby oficera; próby obniżenia wartości ducha wojny przez obniżenie generała, mającego w swej pracy odpowiednik
ducha wojny, albo na korzyść oficera ministra (zmiennego), albo - co najśmieszniejsze - szefa Sztabu Generalnego.
W tym trójkącie małżeńskim oficerów - ministra, szefa sztabu i, niechaj będzie, inspektora czy przewodniczącego
Ścisłej Rady - szef sztabu ma rolę przewrotnej kobiety, dającej tyłka na dwie strony, aby ciągnąć dla swego prostytucyjnego życia korzyści
z obu stron.
Współpraca w tych warunkach jest, zdaniem moim, niemożliwa.
Zaznaczam, że nie mając zamiaru w ogóle w tych hockach - klockach dawać swego sumienia na handel polityczny,
mówiąc obiektywnie, nie będąc w niczym zainteresowanym.
Samego projektu nie odsyłam, gdyż zacząłem robić na nim notatki w stylu sobie właściwym i nie chciałbym, aby Pan
Minister już literalnie wziął te określenia do siebie.
Proszę przyjąć zapewnienia wysokiego szacunku, z jakim pozostaję.
J. Piłsudski
P.S.
Kopię listu zachowuję sobie."
Komentarz:
List ten został napisany przez marszałka Piłsudskiego, w związku z opracowaniem przez ówczesnego ministra spraw wojskowych gen. W. Sikorskiego,
projektu ustawy regulującej organizację dowództwa polskich sił zbrojnych. Był to jeden z epizodów toczącego się aż do 1926 r. konfliktu
pomiędzy Piłsudskim (formalnie pozostającym poza armią, ale nadal cieszącym się dużym autorytetem wśród wojskowych), a kolejnymi ministrami
spraw wojskowych (Szeptycki, potem Sikorskim). W stosunku do każdemu z kilku następujących po sobie projektów aktów prawnych mających regulować
powyższą kwestię, były Naczelnik Państwa podnosił istotne zastrzeżenia.
Projektowi opracowanemu przez Sikorskiego zarzucał to, iż Generalny Inspektor Sił Zbrojnych (taka funkcja miała zostać powołana zgodnie z
treścią projektu), zamiast być najważniejszą osobą w polskich siłach zbrojnych, podlega ministrowi spraw wojskowych. Krytykował także podwójne
podporządkowanie szefa sztabu generalnego, ministrowi i generalnemu inspektorowi.
Nie zarzuty merytoryczne są w tym liście jednak najważniejsze. Na uwagę zasługuje tu przede wszystkim język Marszałka (bynajmniej nie
"marszałkowski") i jego stosunek do gen. Sikorskiego.
J. Piłsudski posługuje się językiem nie tyle potocznym co rynsztokowym (patrz fragment poświecony "trójkątom małżeńskim" i roli szefa sztabu
generalnego jako "przewrotnej kobiety"). Taki język, być może stosowany w rozmowach codziennych legionistów, nie przystoi korespondencji osoby,
która sprawowała (i jak pokazała przyszłość, zamierzała sprawować nadal) najwyższe stanowiska w państwie. To samo dotyczy nazywania prac
legislacyjnych "hockami - klockami", intrygami i "burzami w szklance wody". Język polski zna bowiem także bardziej kulturalne sposoby wyrażania
swoich myśli.
Kulturą Pierwszy Marszałek Polski nie wykazał się także w stosunku do adresata listu. Co ciekawe potrafił on dotknąć min. Sikorskiego, nie
atakując go bezpośrednio ("Samego projektu nie odsyłam, gdyż zacząłem robić na nim notatki w stylu sobie właściwym (!) i nie chciałbym, aby
Pan Minister już literalnie wziął te określenia do siebie" - można tylko domyślać się jakimi epitetami posłużył się tam Marszałek).
Można oczywiście twierdzić, że Piłsudskiego w tym liście poniosły emocje. Jeżeli by tak jednak było w istocie, to nie zdecydowałby się on
na jego opublikowanie w prasie (co nastąpiło w sierpniu 1925 r.), przekształcając go w ten sposób w "list otwarty" i łamiąc tym samym zasadę,
że nie publikuje się prywatnej korespondencji bez zgody adresata (1). Treść listu wywołała z jednej strony oburzenie niektórych
osób, z drugiej strony zaś wzrost popularności Marszałka w innych środowiskach (legionowych, wojskowych), dla których był on przejawem tego,
iż Piłsudski potrafi w twardy, zdecydowany sposób bronić interesów wojska (2).
Treść listu podaję za "Józef Piłsudski. Pisma zbiorowe" tom VI, Warszawa 1937 r., s. 209-211. Tekst ten nie jest chroniony prawami autorskimi
majątkowymi, gdyż prawa te wygasły.
* * * * * * * * * *
Przypisy:
1.Ta zasada jest obecnie zawarta w art. 82 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych
(Jeżeli osoba, do której korespondencja jest skierowana, nie wyraziła innej woli, rozpowszechnianie korespondencji, w okresie dwudziestu lat od
jej śmierci, wymaga zezwolenia małżonka, a w jego braku kolejno zstępnych, rodziców lub rodzeństwa)
2.zob. A. Czubiński "Przewrót majowy 1926 roku." s. 127.
powrót do spisu treści